„Chodziliśmy po ulicach i spotkaliśmy tam młodych ludzi. To była ciężka praca - mówi Gosia Zawadzka, która przez dwa lata pracowała w centrum Ana Jeno w Angoli. – Chłopiec, który przez pół roku mieszkał na ulicy, tak się do tego przyzwyczaił, że ciężko go przekonać, żeby z nami zamieszał. On zwykle nie rozumiał, dlaczego teraz ma żyć inaczej, w sposób bardziej zorganizowany. Dzieci ulicy nie mają przykładu z domu, czują się niepotrzebne, a ich życie dla nich samych nie stanowi żadnej wartości. Na ulicy wykonują ciężkie prace, za co dostają trochę chleba: jak noszenie wody albo pomoc przy dźwiganiu i sprzedaży towarów.
Czasem, by przekonać jednego chłopca, potrzeba nawet miesięcy. Szukamy jego rodziny. Bywa, że wersje historii chłopca i rodziny się nie pokrywają. Oni mówią, że musieli się go pozbyć z domu, bo przeklinał, bił i demoralizował. A sam chłopak mówi, że musiał opuścić dom, bo ojciec bił. Nie wiadomo, jaka jest prawda. Wiemy jednak, że coś się stało w tej rodzinie i skutkiem jest życie na ulicy”.
Ośrodek Ana Jeto w Luena został stworzony z myślą o dzieciach i młodzieży, które zostały zmuszone do życia na ulicy. W ośrodku mieszka na stałe małżeństwo, które, zajmując się dziećmi, pełni także rolę „mamy” i „taty”. Dzieci są stopniowo uczone funkcjonowania w rodzinie oraz w społeczeństwie. Jest to proces. Ośrodek (z miejscem dla 16 dzieci) oferuje całodzienną i całonocną opiekę nad dziećmi. Program wyjścia z życia na ulicy przewiduje minimum sześciu miesięcy pobytu dla każdego mieszkańca ośrodka. Zawiera pomoc w rejestracji i zdobyciu dokumentów oraz w zajęciach szkolnych lub też zapewnienie uczestnictwa w kursach zawodowych. Dzieci objęte są również opieką medyczną i psychologiczną - nawet kilka miesięcy życia na ulicy niesie ze sobą ryzyko traum, które wymagają pomocy specjalisty. Pracownicy ośrodka wykonują na ulicy pracę typu streetworking, zachęcając dzieci do zamieszkania w ośrodku.
Skutki wojny
Wojna w Angoli trwała od 1975 do 2002 roku. Jej konsekwencją są zniszczenia, przesiedlenia, duża liczba uchodźców. Po konflikcie prowincja została pozbawiona pomocy i wyizolowana. Ogromnym problemem jest też ustawiczny brak pracy i żywności. Moxico jest jedną z tych prowincji, które wojna naznaczyła najbardziej. Jej niszczący wpływ jest widoczny do dzisiaj i objawia się głównie olbrzymimi zniszczeniami budynków, dróg, mostów i pól. Wiele dróg nie zostało jeszcze oczyszczonych z min. Dostrzega się również ogromny deficyt w dziedzinie zdrowia oraz edukacji: brak podręczników, nauczycieli, lekarzy, lekarstw. Wiele miejsc pozbawionych jest łączności ze światem, torów kolejowych, a drogi uniemożliwiają odbycie podróży samochodem. Pomoc międzynarodowa docierała głównie do Luandy (stolicy kraju), która nie doświadczyła aż tak traumatycznych skutków wojny jak Luena.
„Ludzie radzą sobie tutaj, jak mogą – mówi Gosia Zawadzka. - Prowadzą małe sklepy, sprzedają owoce, warzywa - co kto ma. Jak ktoś umie szyć sukienki czy koszulki, to szyje; jak ktoś umie gotować – to gotuje.
Rodzina w Angoli jest bardzo ważna, jest centrum wszystkiego, właściwie nie da się tu bez niej żyć. Kobieta czuje się spełniona i doświadcza szacunku społecznego, gdy ma dużo dzieci.
Powrót do domu
Skoro w Angoli wszystko się opiera na rodzinie, więc w naszej pracy najważniejsze jest, żeby chłopcy na końcu wrócili do rodziny. Takie są założenia naszego ośrodka. Zawsze ogromnie się cieszymy, gdy dzieciaki wracają do domu. Choć niestety były też przypadki, że chwilę po powrocie rodzice go „zwrócili” – jak niepotrzebny sprzęt. Cieszymy się, gdy dowiadujemy się, że jeden czy drugi z naszych chłopców znalazł pracę w supermarkecie - ba, nawet w stolicy. Ten się ożenił, temu urodziło się dziecko, a ostatnio trzej chłopcy zostali wysłani na trzymiesięczne kursy, by zostać hydraulikiem czy elektrykiem.
Najważniejsze, by chodzili do szkoły – mówi Gosia Zawadzka – Wiadomo: na ulicy nie ma żadnej edukacji. A co jest na ulicy? Męska prostytucja, o której się nie mówi, ale to nie znaczy, że jej nie ma. Wykorzystywanie seksualne, alkohol (najpodlejszy, najtańszy, płynna trucizna), narkotyki, wąchanie benzyny. Często dochodzi do bójek, w których chłopcy używają noży czy potłuczonego szkła. Mieliśmy pod opieką chłopaka, który wdał się w bójkę i został ugryziony. Ręka mu tak spuchła, że nie było widać palców. Długo chodził tak po ulicy, dopóki go nie znaleźliśmy. Był w strasznym stanie. Poszliśmy do szpitala, gdzie mu tę rękę uratowali. Często chodziłam do szpitala. Jakby sam poszedł, to nic by mu nie pomogli. Ale jak poszłam ja, to było zupełnie inaczej”.
Podopieczni domu Ana Jeto:
Dala Karlos ma 15 lat, dwa lata żył na ulicy, uzależniony od benzyny i alkoholu. Opuścił dom, ponieważ rodzina nie akceptowała jego nałogu. By mieć co zjeść, pracował, wyrzucając śmieci i przynosząc wodę. Jadł odpadki i cokolwiek znalazł albo udało mu się zorganizować. Bardzo często był głodny, gdyż nie zawsze ludzie płacili mu za pracę. Spał w starych ciężarówkach i wagonach kolejowych. Zaczął przychodzić na wykłady do domu Ana Jeto i stopniowo jego życie zaczęło się zmieniać. W ośrodku rozmawiali o zagrożeniach czyhających na ulicy ale też o przyszłości. Postanowił się zmienić. Został mieszkańcem domu, poszedł do szkoły, uczestniczył w programie alfabetyzacji. Dziś mówi: „Jestem szczęśliwy. Zmieniłem sposób myślenia. Staram się unikać starego życia i kontrolować swoje zachowanie, które jest wynikiem dwóch lat na ulicy. Mieszkam z moją rodziną. Chcę kontynuować naukę”.
Choć jeden posiłek dziennie
Andre Kahilo ma 13 lat, przez pięć miesięcy mieszkał na ulicy. Nie chodził do szkoły, od kiedy umarł jego tata. Pracował ciężko, myjąc samochody i motory w pobliskiej rzece - by mieć chociaż na jeden posiłek dziennie. Pewnego dnia, kiedy chodził po mieście w poszukiwaniu jedzenia albo jakiejkolwiek pracy, jeden z pracowników domu Anaj Jeto zaczął z nim rozmowę. Mówił chłopcu, że życie na ulicy wiąże się z ogromnym ryzykiem. Andre zamieszkał w domu dla dzieci Ana Jeto i zaczął szkołę. Bardzo lubi się uczyć. Mówi, że zdał sobie sprawę, że jego złe zachowanie wynikało z przyzwyczajenia się do życia na ulicy. Liczy, że dzięki szkole zdobędzie dobry zawód i będzie mógł pomóc swojej rodzinie. Jest bardzo wdzięczny, że dostał taką szansę i chce ją wykorzystać.
Dino Amado ma 14 lat. Mieszkał na ulicy rok, mimo że miał dom rodzinny. Jego rodzina często go biła. Zaczął więc uciekać na ulicę, gdzie wąchał benzynę i palił. Życie na ulicy zmuszało go do kradzieży i odebrało mu poczucie bezpieczeństwa. Często spał w wagonach pociągów ciężarowych, na ulicy wykonywał ciężkie prace, za które otrzymywał bardzo niskie wynagrodzenie. Po roku do domu Ana Jeto przyprowadził go wolontariusz. Dino otrzymał szansę uczestnictwa w kursach zawodowych, gdzie mógł nauczyć się uprawy roślin, drzew oraz opieki nad zwierzętami.
Spał w starych wagonach
Jorge Toi Kazumiro ma 13 lat. Żył na ulicy siedem miesięcy. Powodem jego odejścia z domu było zachowanie starszej siostry, która go biła, kiedy mamy nie było w domu. Oskarżała go także o kradzież wielu rzeczy. Na ulicy było mu ciężko. Spał w starych wagonach, na materacach koło śmietnika. By zdobyć pieniądze na życie, wykonywał różne prace, czasem bardzo ciężkie jak noszenie wody cały dzień. Często prosił też o pieniądze. Przeważnie był bardzo głodny. Na ulicy znaleźli go księża, którzy odprowadzili go do domu Ana Jeto. Zaczął edukację oraz nowe życie. Postanowił zrobić wszystko, by jednak wrócić do domu, choć sytuacja w nim nie jest najlepsza. Stara się dobrze uczyć, by przyszłości pomóc rodzinie i być „kimś”.