Autor, z zawodu geodeta, to inżynier, mieszkający pół życia w Botswanie, a potem RPA. Zadebiutował w wieku 68 lat. „Zdecydowałem się zasiąść do pisania dopiero wtedy, gdy uznałem, że rozumiem Afrykańczyków i ich problemy. Przez 30 lat stałem się jednym z nich. Razem z nimi mieszkałem, pracowałem, bawiłem się na weselach, znosiłem upał…” - mówił w jednym z wywiadów. Zmarł w 2015 roku.
Posiada nadzwyczajny zmysł obserwacji, pozwalający mu zbierać materiały do kolejnych tomów opowiadań. Soweto to So(uth) We(stern) To(wnship), część aglomeracji Johannesburga w RPA. Zbiorowisko setek tysięcy domów i prawie dwóch milionów mieszkańców. Niemal obowiązkowo powraca więc temat apartheidu i rasizmu. Wielka polityka nie przesłania jednak codzienności, opowiadania aż się mienią barwnymi postaciami i anegdotami. Tu węże spadają z nieba, myszy atakują dzieci chore na trąd, a zrozpaczone matki rzucają oskarżenia o kanibalizm.
Opowiadanie „Klub” o gościach na elitarnym przyjęciu warto poznać za wysublimowany humor. Na przykład taka sytuacja:
„– A rozmowa? – spytałem. – Jaka była rozmowa?
– Sartre i Sartre… - odparł człowiek z fajką. - Sartre to, Sartre owo, Sartre wczesny, Sartre dojrzały, późny Sartre… Słuchałem tego i myślałem, jakiż sens ma imponowanie nazwiskami ludzi, o których nikt nigdy nie słyszał, o których nawet nie wiadomo, czy istnieli, a jeżeli tak, jak trzymali się na koniu…” 🙂
I za to wszyscy kochamy Albińskiego! Bezbłędne:)
Soweto jest kolejnym, po Antylopie zbiorem opowiadań, które mnie zaczarowały.
Wojciech Albiński, Soweto - my love, Wyd. WAB, Warszawa 2012
7/10