„Aż po horyzont ciagnęła się odarta z roślinności ziemia. Miałem wrażenie, że co druga pracująca tam nastoletnia dziewczyna dźwiga w chuście niemowlę. Sześcioletni chłopcy rozstawiali szeroko nogi, natężając wszystkie siły w chudych ramionkach i dźwigali zardzewiałymi łopatami błoto. Inne dzieci wlekły wypełnione kamieniami worki z rafi do brudnych sadzawek. (…) Widziałem cuchnące baseny i dziesiątki jam, w których mężycźni i chłopcy machali kilofami i łopatami. Umordowane dzieciaki siedziały grupkami na gołej ziemi i pożywiały się brudnym chlebem”.

Autor powyższego opisu i całej książki, Siddharth Kara, jest profesorem Akademii Brytyjskiej oraz Uniwersytetu w Nottingham. Jest również finalistą nagrody Pulitzera (choć ta, owszem, dobra i ważna książka nie jest pozbawiona wad. Zawiera: powtórzenia, elementy konstrukcyjnego chaosu, momenty moralizowania).
Największą zaletą książki jest dokumentacja. Autor wielokrotnie jeździł do DR Kongo, by przeprowadzać tam badania. Jego odkrycia budzą Conradowską zgrozę: w nielegalnych kopalniach pracują i umierają dorośli oraz dzieci. Oczywiście, wielkie koncerny korzystające z wydobytego przez nich kobaltu zarzekają się, że nie korzystają z pracy dzieci.
Sześcioletni chłopcy rozstawiali szeroko nogi, natężając wszystkie siły w chudych ramionkach i dźwigali zardzewiałymi łopatami błoto.
Czy koncerny kłamią?
I tak, i nie. Otóż wydobycie kobaltu w Kongo odbywa się w dwóch rodzajach kopalń: przemysłowych i rzemieślniczych.
Przemysłowe bywają wielkości europejskich miast, a wydobycie odbywa się za pomocą maszyn. 15 z 19 największych z ośrodków jest w posiadaniu Chińczyków, którzy dominuja też w rafinacji – bardzo dochodowym etapie produkcji kobaltu. Kongijczycy nie mogą sami rafinować, bo nie mają wystarczających zasobów energetycznych.
Natomiast około 1/3 kobaltu pochodzi od górników rzemieślniczych, którzy wydobywają rudę siłą własnych rąk.
Koncerny twierdzą, że ich kobalt pochodzi z kopalń przemysłowych, w których (teoretycznie) nie pracują dzieci. Trudno jednak rozdzielić wydobycie przemysłowe od rzemieślniczego – tak jak trudno by oddzielić wody poszczególnych dorzeczy Konga w całości wód tej rzeki (pisze Kara). Dzieje się tak przez przez skomplikowany system pośredników. Autor próbuje śledzić los poszczególnych worków wydobytej rudy, dochodząc do wniosków, że do głównych graczy rynku trafiają także te, wydobyte przez dzieci.

Krzywdy kobaltu
Czy nielegalne wydobycie krzywdzi jednak tylko dzieci? Otóż nie. Powoduje ono i u dorosłych takie problemy jak: nowotwory, choroby dróg oddechowych i śmierci wskutek wypadków. Częściej pojawia się wcześniactwo i martwe urodzenia. Następuje skażenie gruntu i wody, ryb oraz plonów.
Tu lepiej się nie urodzić – powiedziała autorowi Priscilla, młoda wdowa, która dwa razy doświadczyła poronienia, a jej mąż umarł od pyłu przy wydobywaniu kobaltu. A komentarzem autora jest: “Bardzo młodzi jeszcze się uśmiechali. Ich miłość do Boga była potężna, ale coraz częściej wydawało mi się, że nieodwzajemniona”.
Do krzywd wyrządzonych Kongu i robotnikom przez ten przemysł dochodzą kradzieże i międzynarodowe szwindle (typu kupowanie kopalni wartej miliardy za 400 000 dolarów). A ilość ukradzionych przez władze zysków zawstydziłaby nawet samego Leopolda II (największego wyzyskiwacza kraju w czasach kolonialnych).
Jaka jest skala problemu?
Kara opisuje jedną z dziesiątków kopalń: “Monstrualną jamę o głębokości 150 metrów i średnicy 400 metrów wypełniała gęsta ludzka kipiel. Ponad 15 tysięcy mężczyzn i nastoletnich chłopców kopało i rozbijało ziemię we wnętrzu krateru, w którym ledwo starczało miejsca, by mogli się ruszyć. Panował tam ogłuszający harmider. Nie dostrzegłem ani jednej sztuki odzieży ochronnej, tylko szorty, spodnie i klapki i czasem jakaś koszulka. Powietrze tętniło kolorami: czerwień, błękit, zieleń, żółć i pomarańcz pulsowały w różowej jamie odkrywki. Na górze przy jej krawędzi leżało co najmniej 5 tysięcy różowych worków z rudą – rosnącą z minuty na minutę produkcją jednego poranka”.
Ponad 70 proc. światowego kobaltu pochodzi z Konga. Większość dostępnego i najczystszego kobaltu wydobywa się w regionie Kolwezi. Autor w 2023 r. pisał o rocznym światowym wydobyciu rzędu 100 tys. ton (teraz już jest to trzy razy więcej).

Po co nam ten kobalt?
Zapewnia większą pojemność energetyczną i dłuższe użytkowanie baterii w smartfonach, laptopach i samochodach elektrycznych. W najbliższej przyszłości nie da się wyeliminować kobaltu, natomiast jest na to szansa w dalszej przyszłości. Gdyby nie kobalt, to musielibyśmy częściej ładować i częściej następowałyby samozapłony.
Żaden z rozmówców Kary, kopaczy w Kongo, nigdy w życiu nie widział smartfona.
Teraz już wiem, co czuł pies
Wśród rozmówców autora znalazł się Mutebe – chłopak, który przeżył zasypanie tunelu. Miał zgruchotane nogi, teraz chodzi o kulach i nie może pracować. Jego brat zginął w kopalni. On sam w przedzień wypadku był niewyspany – wspomina. Jakiś pies we wsi szczekał i nie dawał mu spać. Mutebe poszedł znaleźć zwierzę, które znalazł poszarpane przez drapieżniki. Patrzyło na niego, jakby prosiło, żeby chłopak skrócił mu męki. Ale Mutebe zabrakło wtedy odwagi.
Na końcu wywiadu powiedział: “Teraz już wiem, jak się czuł ten pies”.

Inna z bohaterek, która przeżyła tragedię wskutek pracy w nielegalnych kopalniach, nie chciała rozmawiać o swoich przeżyciach. Odmówiła w słowach: “Opisanie tego niczego nie zmieni”.
Siddharth Kara, Krwawy kobalt. O tym, jak krew Kongijczyków zasila naszą codzienność, tł. Hanna Pustuła-Lewicka, WAB, 2024
7/10
Za użyczenie zdjęcia książki dziękujemy Miejsko-Gminnej Bibliotce Publicznej w Lubrańcu. 


