Duński reżyser siedzi w pokoju z trzema Kongijczykami. Prosi ich: to teraz zacznijmy rozmawiać o naleciałościach neokolonialnych. A oni na to: zanim zaczniemy, to popatrz się jak nas ustawiłeś przy stole: my po jednej stronie, ty po drugiej. To już jest neokolonialne!
Joris Postema przyjeżdża do Goma w Demokratycznej Republice Konga, by posłuchać, co mają do powiedzenia lokalni działacze: Ley Uwera, Mugabo Baritegera i Bernadette Vivuya. Są dziennikarzami, filmowcami, fotografami. Ci młodzi ludzie starają się zdekolonizować nie tylko zachodni sposób myślenia o ich mieście, ale także… swoje umysły.
Goma to miasto w północno-wschodnim Kongu, na granicy z Rwandą. Od 30 lat było i jest terenem konfliktów i wojen. Przybywali tu uchodźcy po ludobójstwie w Rwandzie oraz obu wojnach kongijskich. Obóz w Goma był jednym z największych na świecie. Obecnie w mieście wciąż mieszkają tysiące uchodźców. Miasto też jest dotknięte skutkami wybuchu pobliskiego wulkanu Nyiragongo.
Jaki obraz jest prawdziwy?
W filmie słyszymy zasadnicze pytanie: Przyjechałem do Goma jako fotograf jednej z działających tu 250 organizacji humanitarnych. Miałem przekonanie, że jest to jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie. Ale jak zacząłem jeździć po mieście, zobaczyłem, że jest zupełnie inaczej. Jaki obraz jest prawdziwy?
Kamera pokazuje kadry siedzib dziesiątek organizacji pomocowych, zabunkrowanych i zakratowanych – jakby były więzieniami. I to trochę wygląda jak symbol: okopani na swoich pozycjach zachodni przybysze, zamknięci na inny niż własny sposób myślenia.
Reżyser poprzez swoich bohaterów stara się pokazać, jak bardzo jednostronny obraz Gomy i Kongo funkcjonuje na zachodzie: że ten kraj to bieda, przestępczość i czekanie na wybawienie ze strony organizacji humanitarnych.
Zdjęcia na zamówienie
W filmie fotografka organizacji pozarządowych opowiada, jak dostaje dokładne wytyczne od zleceniodawców, jak mają wyglądać jej zdjęcia. To – jak mówi – zdjęcia, których by nigdy nie zrobiła jako Afrykanka. Wspomina np. fotografię nagiego dziecka w klasie w Ugandzie. Mówi: Nigdy by nie opublikowano zdjęcia europejskiego nagiego dziecka, bo to je eksponuje i naraża.
W kolejnej scenie filmu fotografka ze współpracownikami omawiają zdjęcie dziewczyny na tle krajobrazu. Pokazują, co ich w tym obrazie oburza: Nie chodzi o to, żeby nie pokazywać biedy – mówi fotografka. – Problemem jest to, że dziewczyna na zdjęciu jest bez życia, bez woli, bez mocy. Nie jest sprawcza.
Wy wszyscy swoimi aparatami zabijacie Kongijczyków – słyszymy wreszcie tak mocną opinię.
W jednej ze scen widzimy, jak duński reżyser postanawia poddać pod wątpliwość sensowność kręcenia jego własnego filmu. Czy mam prawo was filmować? Czy to przyniesie coś dobrego? Czy umiem być obiektywny? Głosowanie nad tym przebiega w środowisku kongijskich filmowców – w obecności Jorisa Postema: czy ma zostać i filmować? Zdania były podzielone. Jeden z Kongijczyków powiedział: zostań, żeby ludzie na zachodzie wiedzieli, co my sądzimy o tym, jak wy nas widzicie.
Wciąż uważamy się za ofiary
My już nawet nie wiemy, o czym zapomnieliśmy – mówią bohaterowie filmu, przy okazji wspominania historii wulkanu Nyiragongo. Opowieści wyrosłe wokół wzgórza Goma i jeziora Kiwu, w ich opinii – zostały im zabrane i zawłaszczone przez kolonistów. Kiedy przybyli tu biali kolonizatorzy – mówią – zabraniali nam naszych rytuałów, twierdząc, że czcimy złe duchy. Dla nas oznacza to, że kolonialista ustanowił swój punkt widzenia jako lepszy.
Sami patrzymy na siebie przez pryzmat traumy kolonializmu – gorzko konstatują. – Wciąż uważamy się za ofiary. Pozwalamy, by nas inni reprezentowali, nawet nie próbujemy…
Neokolonializm to też opinie, które tkwią w naszych głowach i nie ma jak ich usunąć. Musimy się pozbyć mentalności ofiary – bohaterowie dokumentu, kongijscy działacze, mają świadomość, że ich los leży w ich rękach. Wiedzą, że nie mogą się tylko oburzać na neokolonializm, ale coś muszą z tym zrobić. I że muszą zacząć od siebie.
My po jednej stronie, ty po drugiej
Czy film Jorisa Postema to klasyczny przykład poradzenia sobie z poczuciem winy i syndromem białego zbawcy? Czy autor nie jest przedstawicielem tych, którzy dokonują pustego samobiczowania? Otóż wydaje mi się, że nie. Postema bardziej stawia pytania, niż diagnozy: czy obecność białego człowieka w Afryce niesie same zagrożenia? Czy pomoc jest potrzebna? Jaka jest rola współczesnych organizacji pozarządowych w Afryce? Co mogą zrobić ludzie zachodu, ale i sami Afrykanie, żeby przeciwstawić się wieloletnim stereotypom?
Do duńskiego reżysera przekonuje mnie już jedna z pierwszych scen jego filmu, w której siedzi w pokoju z trzema Kongijczykami. Prosi ich: to teraz zacznijmy rozmawiać o naleciałościach neokolonialnych. A oni na to: zanim zaczniemy, to popatrz się jak nas ustawiłeś przy stole: my po jednej stronie, ty po drugiej. To już jest neokolonialne! Reżyser zostawia tę scenę w swoim dokumencie. Jest otwarty i uczy się, dojrzewa w trakcie kręcenia filmu.
Trochę off the topic, ale może okazać się kiedyś przydatne: Scena, gdy biały dziennikarz zastanawia się, czy dać pieniądze kongijskiemu dziecku, by kupiło sobie coś do jedzenia. I odpowiedź: nie, powinieneś wpłacić na jedną z lokalnych organizacji tym się zajmujących. Dając do ręki pieniądze, utrwalasz stereotyp „białego zbawcy” i pielęgnujesz mentalność zależności. Do przemyślenia…
Joris Postema, Przestańcie nas filmować, Dania, 2020, dokumentalny, 95 min.
9/10
Dokument obejrzany w ramach festiwalu Afrykamera 2021, dostępny na Netflix