Rzucił naukę po tym, jak w RPA w 1956 r. weszła w życie ustawa o edukacji Bantu. Był to jego sprzeciw wobec obniżenia i tak już zastraszająco niskiego poziomu nauczania osób czarnoskórych.
Sprzeciwem wobec apartheidu były jego zdjęcia, o których wiedział, że niosą ze sobą ogromne ryzyko. „Byłem świadomy, że po tym nie będę mógł już mieszkać w RPA, ale mnie to nie obchodziło”.

Nie-Europejczycy i towary
Co było na fotografiach, które doprowadziły do jego emigracji i zakazu publikacji w apartheidowskiej Republice Południowej Afryki? Segregacja, przepełnione do niemożliwości pociągi pełne czarnoskórych i sielankowe plaże dla białych, nieustanne kontrole dokumentów (tzw. książeczek tożsamości, bez których nie dało się nawet odebrać paczki na poczcie) na ulicach i wszechobecne tabliczki „Tylko dla białych”. Lub tabliczki, segregujące Europejczyków od „Nie-Europejczyków i towarów”.

Wielka historia w tle
Ernest Cole obserwuje i dokumentuje protesty oraz wyburzanie buldożerami domów czarnych mieszkańców kraju, gdy akurat białym zachciało się ich kawałka ziemi.
Obok przepływa wielka historia: tragiczne zdarzenia w Sharpeville, bojkot RP przez Narody Zjednoczone, legendarne już przemówienie w ONZ Miriam Makebe, działalność Nelsona Mandeli.

Dobre sąsiedztwo?
„Zbieram dowody” – mówi Cole. A system czasem mu pomaga i sam drobiazgowo dokumentuje swoje zbrodnie – jak na przykład karę bata w sądach, której w jednym tylko roku 1963 poddano 17 404 osoby. Jednocześnie, mimo tych drobiazgowo zliczonych przestępstw popełnianych w świetle prawa, władze nazywają apartheid „polityką dobrego sąsiedztwa”.

„Nie opisuję wyjątkowych sytuacji” – mówi Cole. Jego fotografie ukazują codzienność, w której prawie wszyscy byli poniżani, rugani, policzkowaniu, wyzywani.
Tygle rasizmu
Fotografa fascynują domy białych – te „tygle rasizmu” jak je nazywa, gdzie czarna służba jest podporządkowana białym, którzy gardząc czarnymi, jednocześnie powierzają im własne dzieci. Cole robi kolejne zdjęcia czarnym nianiom z białymi dziećmi i słucha, jak mówią: „Kocham to dziecko, choć jak dorośnie, będzie traktować mnie tak samo jak jego matka”. A rząd wydaje broszurę, mówiącą, jak należy traktować służbę – „starać się pamiętać, że służący jest człowiekiem”.

W środku płonie ogień
Kolejnym tematem Cole’a są kopalnie złota, miejsca wyzysku i poniżenia tysięcy czarnoskórych, którzy za swoją ciężką pracę dostają grosze. A gdy ulegną wypadkowi i stracą obie nogi, rząd wypłaca im osiem dolarów miesięcznie odszkodowania. Fotograf odwiedza obozy osób przesiedlonych, gdzie straszą cisza, bezruch i bezsilność. Mówi: „wielu niemal uwierzyło w swoją bezwartościowość, ale w środku płonie ogień”.

Każda fotografia to kłamstwo
I wreszcie następuje rok 1966 i „dzień, w którym wyrwałem się bestii” – jak opisuje to sam artysta. Ucieka do USA. Oczekuje raju na ziemi, a ląduje na amerykańskim Południu, gdzie – jak mówi – „Bałem się bardziej niż w RPA”. Tam – w swoim kraju – bał się „jedynie” aresztowaniu. Tu – w Alabamie w wyśnionych Stanach – boi się, że zostanie zastrzelony. Jest zaskoczony skalą rasizmu w USA, tą „spokojną przemocą tych, którzy mają przewagę”. Dokumentuje ją do momentu, aż na zawsze opuści aparat. Od tego czasu jego droga biegnie już tylko w dół: próbuje uciec od rasizmu do Szwecji (w której też nie ma wstępu do niektórych restauracji), popada w bezdomność i paranoję, choruje. Traci wiarę w robienie zdjęć: „każda fotografia to kłamstwo” – mówi.

Świetny gorzki dokument
To kolejny gorzki dokument Raoula Pecka, który przybliża sylwetkę genialnego artysty zgorzkniałego i zniszczonego przez apartheid, od którego nie da się uciec – nawet przez ocean. I kolejny wybitny film twórcy, który konsekwentnie upomina się o równe prawa dla każdego człowieka, niezależnie od koloru jego skóry.
Raoul Peck, Ernest Cole: odnaleziona legenda, USA, Francja, 2024, 105 min., dokumentalny
10/10
obejrzany w ramach festiwalu Millenium Docs Against Gravity