„Dofinansowujecie swoich rolników uprawiających bawełnę, a potem dostarczacie nam znoszoną odzież – powiedział jeden z senegalskich ekonomistów rolnictwa na temat akcji zbierania odzieży dla biednych krajów w krajach bogatych”. To zdanie było inspiracją dla naszych fundacyjnych warsztatów dla młodzieży: „Jak mądrze pomagać Afryce?”.
Senegalski ekonomista w książce Lindy Polman mówi także: „Znalazłszy się w dowolnym miejscu w Afryce, człowiek ma wrażenie, że trafił do sklepu Armii Zbawienia z używaną odzieżą. Uprawiamy w Afryce piękną bawełnę, ale Zachód nie chce jej kupować”.
Ta wypowiedź jak w soczewce skupia kilka błędów, możliwych do popełnienia przez autentycznie zaangażowane osoby, chcące pomagać (dostarczanie gotowych rzeczy do Afryki skutecznie dusi jej rozwój na wielu poziomach).
Piąta ekonomiczna siła świata
Czy tytuł książki, chwytliwy, nie jest przesadą? Otóż jeśli chodzi o skalę międzynarodowej pomocy, to nie: „Na amerykańskim uniwersytecie Johna Hopkinsa obliczono, że gdyby wszystkie organizacje niosące pomoc: pozarządowe, krajowe i międzynarodowe, od miejscowych garkuchni po międzynarodowe organizacje reagujące, kiedy pojawia się poważny kryzys, stworzyły jeden kraj, to byłby on piątą co do wielkości siłą ekonomiczną na świecie”.
Czy jednak nazywanie pomocy przemysłem nie jest krzywdzące?
Absurdy pomocy humanitarnej, wyliczane przez Lindę Polman to ciąg długi jak kilometry nikomu niepotrzebnych autostrad, prowadzących donikąd, a budowanych w ramach projektów pomocowych. Na tej liście w moim prywatnym rankingu zwyciężają: dostarczanie wody pitnej samolotami z Europy oraz przywożenie do Afryki asfaltu. Takich przykładów książka nam nie oszczędza.
Pomoc dla… Ameryki
Podobnie jak przykładów karygodnego marnotrawstwa: „Od 70 do 80 procent wszystkich funduszy na pomoc humanitarną przyznawanych przez rząd amerykański przekazuje się amerykańskim organizacjom, amerykańskim producentom, amerykańskim firmom budowlanym i amerykańskim przedsiębiorstwom transportowym. Szacuje się, że koszty odbudowy Iraku, największego projektu humanitarnego Ameryki, mogłyby być do 90 procent niższe, gdyby odbudowywanie dróg, mostów, fabryk, central elektrycznych i wodociągów powierzono irackim wykonawcom, a nie przedsiębiorstwom amerykańskim. Ponad połowa całkowitej pomocy amerykańskiej w Iraku jest przeznaczana wyłącznie na zakwaterowanie, koszty pobytu i ochronę tysięcy Amerykanów, przybywających do Iraku, aby wykonać tam prace zlecone”. (O swoich wątpliwościach co do mieszania się państwa w organizację pomocy pisałam tutaj).
Pomoc jako broń w wojnie
Ale nie tylko o absurdy chodzi Autorce, ani o wyliczanie karygodnych przekrętów. Polman pisze również o tym, jak głębokie i szkodliwe patologie mogą łączyć się z przemysłem pomocy humanitarnej. W warunkach wojennych to np. rozkradanie transportów humanitarnych i utrzymywanie z nich armii, a przez to przedłużanie wojen i utrzymywanie reżimów. Pomoc może być wykorzystywana jako broń między walczącymi stronami, jak np. wtedy gdy w Sudanie bombardowano punkty dystrybucji żywności.
Obozy dla uchodźców
Wreszcie kwestia tego, że przedłużająca się pomoc humanitarna utrwala bezradność. W obozach dla uchodźców rodzą się i żyją dzieci, które nie znają innej rzeczywistości niż w ta w obozie. „Inwentaryzacja przeprowadzona pod koniec 1995 roku w czterech najważniejszych obozach dla uchodźców powstałych w Gomie wykazała: dwa tysiące trzysta dwadzieścia cztery bary, czterysta pięćdziesiąt restauracji, pięćset dziewięćdziesiąt sklepów, ponad sześćdziesiąt zakładów fryzjerskich, pięćdziesiąt aptek, trzydziestu krawców, dwadzieścia pięć sklepów mięsnych, pięć kuźni, cztery studia fotograficzne, trzy kina, dwa hotele oraz jedną rzeźnię”. W Gomie lądowały samoloty z pomocą humanitarną, ale także z dostawami broni. „To właśnie dzięki rozbuchanej pomocy humanitarnej – pisze Polman – ekstremiści Hutu mogli nadal prowadzić kampanię eksterminacji Tutsich w Rwandzie. Kierowali nią ludzie przebywający w obozach UNHCR w Gomie”.
Jak sprzedać głód?
„Czasami myślę, że najgorszym miejscem, w którym może mieszkać głodujące dziecko, jest stosunkowo stabilny kraj w Afryce utrzymujący pokojowe stosunki z sąsiednimi państwami. Im więcej przemocy i uwagi mediów, tym więcej pieniędzy płynących na pomoc” – mówił dyrektor ONZ-owskiego programu żywnościowego James Morris. Polman pisze o roli, jaką odgrywają media w przypadku klęsk humanitarnych. Wieloletni festiwal tragedii, wojen, dramatów, korowód cierpiących twarzy, który nam media serwują z jednej strony sprawia, że obojętniejemy na potrzeby innych; a z drugiej strony powodują eskalację: media prześcigają się, by przebić swym przekazem wszystko, co było pokazane do tej pory. Uwagę świata przyciągają najbardziej dramatyczne obrazy i najkrwawsze konflikty, podczas gdy „90 procent przypadków śmierci spowodowanej głodem występuje na terenach, które nie są high profile”. Przedstawiciel brytyjskiej organizacji charytatywnej mówi Lindzie Polman: „Nie dostaniesz pieniędzy, jeśli nie możesz pokazać wygłodzonych niemowląt”. A naszym zdaniem: nie możesz – bo to i nieetyczne, i niepotrzebne.
(Można zbierać środki na pomoc także za pomocą pełnego uśmiechu i kolorów konta na Instagramie, na którym unikamy jakichkolwiek drastycznych zdjęć).
Jak więc unikać tych wszystkich błędów? Syntetyczną i celną odpowiedź daje we wstępie do książki Janina Ochojska, mówiąc, że to „rozwój powinien być zawsze ostatecznym celem pomocy humanitarnej”.
Bard Afryki, Youssou N’Dour, dopowiada: „Po pierwsze: Zachód musi wiedzieć, że Afryka to nie tylko nędza. Chodzi o nową Afrykę, z którą robi się biznesy, otwiera nowe rynki…”
Linda Polman, Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej
Wyd. Czarne, Wołowiec, 2016
8/10