„Bardzo czarna siostrzyczko, dlaczego siostra jest taka dobra?” – usłyszała od rannego żołnierza, którym opiekowała się w czasie I wojny światowej.
Bakhita, przyszła święta kanonsjanka i niewolnica, była czarnoskóra. Jeszcze sto lat temu było to przyczyną, dla której mogła być czyjąś własnością. Porwana jako dziecko z rodzinnej wsi w Sudanie, zaznała wszelkich możliwych okrucieństw niewolnictwa. Widziała piekło na ziemi i sama przeszła wieloletnią gehennę. Kilka razy ledwo przeżyła barbarzyńskie traktowanie przez handlarzy niewolników. Pytanie żołnierza jest pytaniem o cud: jak możliwe, że po tym, co przeszła, była wciąż dobra? Jak to możliwe, że po tym, co przeżyła, została świętą?
Literackie wydarzenie. Ścisły finał Nagrody Goncourtów. Ponad 100 000 egzemplarzy sprzedanych we Francji – głosiła reklama. Ale nie, literacko ta powieść nie przekonuje. Jej siłą jest coś innego niż uroda zdań czy psychologiczna wiarygodność. Jej siłą są historie z młodości Bahkity, spisane niemal reportersko, bez ozdobników. Gorzej zdecydowanie wypada druga część książki, w której reporterska narracja ustępuje miejsca wewnętrznym rozważaniom przyszłej świętej, wykonującej posługi zakonne.
„Z niezmiennym uśmiechem rozpala w piecach, szoruje garnki, myje podłogi i nosi ciężkie kotły”. I mimo że autorka chce pisać książkę o ocaleniu, to nie czuć w Bakhicie w ogóle tego uśmiechu. Trudno się czyta o życiu wypełnionym nieusuwalnym smutkiem i nagrodzonym (?) świętością.
Veronique Olmi, Bakhita, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018
5/10