Czarno-biały film z Afryki Zachodniej mówi o konflikcie między tym, co nazywamy nowoczesnością a starymi wierzeniami. Najciekawsze jest to, co pomiędzy – wszystkie odcienie szarości, wymieszane w tym filmie-baśni, filmie-śnie, a jednocześnie filmie bardzo precyzyjnie portretującym tę część Afryki.
Ta wieś nie istnieje, więc nie ma co jej szukać na mapie. Iyi to nadmorska miejscowość gdzieś w Afryce Zachodniej. Od wieków rządzona jest przez królową morza – bóstwo Mami Wata. Królowa ma swoje namiestniczki, które potrafią u niej załatwić przychylność losu dla poddanych. Potrafią też oskubać mieszkańców wsi z ich skromnego dochodu, każąc za pośrednictwo słono sobie płacić.
Aktualną namiestniczką we wsi jest Mama Efe, kobieta w sile wieku, która ma dwie córki: Zinwe i Prisce. Dziewczęta bardzo różnią się w podejściu do roli mamy w ich wsi. Jedna jest bardzo krytyczna, boli ją brak dostępu do zachodniej medycyny. Stara się sprowadzić lekarzy, którzy przeprowadziliby szczepienia. Bezskutecznie. Dziewczyna postanawia więc opuścić rodzinną wieś.
Druga z córek jest bardziej wyrozumiała wobec matki. Zostaje z nią w najcięższych chwilach.
Droga równowagi
Te chwile przyjdą, gdy władzę w wiosce przejmą uzbrojeni rebelianci, rekrutujący się z wieloletnich przeciwników Mamy Efę, którym także nie podobają się ofiary składane jej przez mieszkańców wsi.
Film zastaje Afrykę Zachodnią w rozkroku: stare i nowe się miesza. Coś zostało już zakwestionowane, a nowe jeszcze się nie przyjęło. Mity są lżone i wyśmiewane, a nauka jest bezradna wobec śmierci dzieci na prowincji, do której lekarze nie dotrą jeszcze przez wiele lat.
W szarościach i chaosie pomiędzy do władzy łatwo dochodzą brutalni uzurpatorzy. Przemoc i populizm mają idealne warunki, by się rozwijać. Stare autorytety zostały zachwiane, a nowe jest mgliste i odległe.
“Być może w przypadku Mami Waty prezentujemy trzecią drogę – drogę równowagi” - mówił w czasie festiwalu Sundance reżyser C. J. ‘Fiery’ Obasi, pochodzący z Nigerii.
Życie tu drga i wibruje
Zjawiskowe zdjęcia Lílis Soares, nagrodzone na festiwalu w Sundance, wciągają od pierwszych ujęć. Onyksowe fale uderzają o brzeg, od milionów lat ta sama woda kształtuje krajobraz. Reszta to ciemność. Jest w tym coś boskiego, mistycznego. Czarno-białe ujęcia przepięknych ludzi, z kunsztownie zdobionymi ciałami, odzianych w finezyjną biżuterię są wartością samą w sobie.
Ale największym atutem filmu jest jego mocne zakorzenienie w lokalnej kulturze. Nie jest to film z nurtu naśladującego zachodnią kinematografię. Dialogi są nagrane w pidgin English. Obraz jest nakręcony w afrykańskim rytmie – kamera płynie bez pośpiechu, ale to, co widzimy na ekranie absolutnie nie jest senne. Przeciwnie: życie tu drga i wibruje, tętni w pędzie młodości.
Ta młodość to przecież potencjał Afryki.
8/10
Mami Wata, reż. C. J. ‘Fiery’ Obasi, Nigeria, Francja, Wielka Brytania, 2023
Obejrzane w ramach festiwalu Afrykamera.
A na koniec jednak trochę kolorów, czyli tegoroczne tulipany w rozkwicie: