Szukaj
Close this search box.
Blog Afrykański Kawałek Afryki

­Śmierć szpinaku

26 lipca 2023

Patrz – tu mam ranę po tym, jak młot­kiem tłu­kłam kamień i odła­mek zro­bił mi dziu­rę w nodze - opo­wia­da Moni­ca. O, widzisz te szra­my? To po odpry­skach skał. A tutaj znak po tym, jak się wywró­ci­łam, idąc z góry z kamie­nia­mi. Tu z kolei prze­bi­łam nogę korze­niem, gdy szu­ka­łam gła­zów odpo­wied­nich na żwir.

tanzanian woman
Moni­ca Tho­bias. Fot. Aldi­mi­la­blis Nova­tus Michele

Moni­ca Tho­bias zara­bia tłu­cze­niem kamie­ni na żwir, uży­wa­ny na budo­wach. Jed­no wia­dro – 80 gro­szy. Jeden dzień pra­cy – 10 wia­der. Za dniów­kę zaro­bi tyle, ile kosz­tu­ją czte­ry pół­li­tro­we butel­ki wody. I tak ich nigdy nie kupi, bo tu nie kupu­je ich nikt. Są za dro­gie. Tutaj, czy­li w zachod­niej Tan­za­nii, bli­sko Jezio­ra Wik­to­rii. W innej Tan­za­nii, nie tej z fol­de­rów, nie tej z Zan­zi­ba­ru. W Kia­ba­ka­ri, gdzie miesz­ka Moni­ca, tury­stów nie ma. Jest za to bieda.

Do jej domu pro­wa­dzi wąska ścież­ka przez mło­dą zie­lo­ność. Jeste­śmy pod rów­ni­kiem, nie­daw­no skoń­czy­ła się pora desz­czo­wa. Tu przy­ro­da nie rośnie – ona tu rzą­dzi, wrze, upo­mi­na się o swo­je. Jest zabor­cza: liście gru­be na palec szyb­ko zara­sta­ją nie­uży­wa­ne przej­ścia. Drze­wa wybu­cha­ją mię­si­sty­mi kwia­ta­mi w pło­ną­cych kolo­rach. Dusz­no. Par­no. Tu życie pod­no­si gło­wę i par­ska; i pry­cha. Wszyst­ko pęcz­nie­je: przy­ro­da się roz­ra­sta, natu­ra i ludzie w cią­głym ruchu, mno­gość, mno­gość dzieci.

rodzina tanzania
Moni­ca z dzieć­mi przed domem

Przy obej­ściu bawi się dwój­ka chłop­ców, trze­ci uczy się angiel­skich słó­wek na scho­dach domu, zbu­do­wa­ne­go z kamie­ni i gli­ny. W środ­ku kle­pi­sko. Szo­pa pokry­ta strze­chą. Ale dom jest, i to na wła­snej dział­ce, co pod­kre­śla Moni­ca. Na cze­sne chło­pa­ków poży­czy­ła pie­nią­dze. Spła­ca je lata­mi. Mam suk­ce­sy! – mówi z prze­ko­na­niem kobie­ta – prze­cież wykształ­ci­łam dzie­ci dzię­ki tej pra­cy! Od pierw­szej kla­sy szko­ły pod­sta­wo­wej do teraz. Pierw­sze dziec­ko skoń­czy­ło już edu­ka­cję. Młod­sze jest w szko­le średniej.

Szkoła? Jeśli dziecko ma szczęście

W tej czę­ści Tan­za­nii co trze­cie gospo­dar­stwo domo­we jest pro­wa­dzo­ne przez samot­ne kobie­ty. Mają po kil­ka dzie­ci, męż­czyź­ni ode­szli. Utrzy­mać się gra­ni­czy tu z cudem. Bra­ku­je na jedze­nie, więc je się liście, te mniej odżyw­cze warzy­wa, malut­kie ryb­ki, pie­czo­ne w cało­ści. Głów czy ogon­ków nikt nie odkła­da, je się wszyst­ko. Bra­ku­je na leki i ubra­nia – szkol­ny mun­du­rek nie ma jed­nej nogaw­ki, ma za to zie­ją­cą dziu­rę na pupie, ale musi wystar­czyć. Szko­ła? Jeśli dziec­ko ma szczę­ście. W Tan­za­nii ist­nie­je obo­wią­zek szkol­ny, ale nie ma tu ewi­den­cji lud­no­ści, więc trud­no go egze­kwo­wać. Wie­le dzie­ci nie cho­dzi do szko­ły, albo idzie za póź­no. Muszą pra­co­wać, by było co jeść.

tanzania dzieci

Wcze­snym ran­kiem jedziesz pro­win­cjo­nal­ną dro­gą i widzisz, jak spra­wy się mają: po jed­nej stro­nie masze­ru­ją dzie­ci do szko­ły, po dru­giej stro­nie dro­gi idą dzie­ci z kopacz­ka­mi w pole i kani­stra­mi po wodę na gło­wach. Pod wie­czór soli­dar­nie już wszyst­kie nio­są wodę na głowach.

Jeśli rodzi­nę stać na to, by puścić dziec­ko do szko­ły, zwy­kle jest to chło­piec. Tę dys­pro­por­cję obna­ża­ją sta­ty­sty­ki anal­fa­be­ty­zmu. Dziew­czyn­ki mają znacz­nie gorzej.

Lubię swoją pracę

– Widzisz tam­te dzie­ci? I tam­tą kobie­tę, już moc­no star­szą? – Libe­ra­ta wska­zu­je na swo­je kil­ku­let­nie cór­ki i mamę, któ­re poma­ga­ją jej w pro­wa­dze­niu przy­droż­nej jadło­daj­ni. – Cięż­ko pra­cu­je­my, szu­ka­jąc zarobku.

Libe­ra­ta, fot. Aldi­mi­la­blis Nova­tus Michele

Jadło­daj­nia stoi przy dro­dze kra­jo­wej. Lep­sza jest już bocz­na dro­ga do Pci­mia, nie ubli­ża­jąc Pci­mio­wi. Gło­wa, kark, krę­go­słup bolą od wybo­jów. Asfalt się sypie, wypłu­ka­ny przez ule­wy, któ­re potra­fią z hukiem, rze­ka­mi, spły­wać z dachów, zasła­nia­jąc widocz­ność na metr. Po obu stro­nach dro­gi misz­masz i ruch. Nie­ład. Stra­ga­ny, skle­pi­ki, bud­ki, kra­my. Posta­wio­ne z byle cze­go, sprze­da­ją­ce byle co. Kup­ka pomi­do­rów, sta­ra opo­na, kar­ty do tele­fo­nów, mate­ria­ły z Chin. Więk­szość rze­czy jest uży­wa­na, i to nie raz – bud­ki to sta­re deski zada­szo­ne sta­ry­mi wor­ka­mi. Uli­ca kipi i dyszy: wszy­scy gdzieś idą, coś zała­twia­ją, nio­są, pcha­ją, cią­gną. Kobie­ty z cię­ża­ra­mi na gło­wach: pro­ste, strze­li­ste, skoncentrowane.

kobiety tanzania
Mama Libe­ra­ty poma­ga cór­ce w pro­wa­dze­niu przy­droż­nej kuch­ni.

Libe­ra­ta Audax Koku­ma­la­ma­la ma czwór­kę dzie­ci, wszyst­kie dziew­czyn­ki. Mimo zamie­sza­nia ma spo­koj­ne czo­ło. Jest mło­da, pięk­na – o peł­nych ustach i gład­kiej skó­rze. Jej przy­by­tek to chy­bo­tli­wa kon­struk­cja z drew­na, na któ­rej umo­co­wa­no bla­chę fali­stą, uda­ją­cą tyl­ko ścia­ny i dach. Okien brak. Sto­li­ków – brak. Krze­seł – brak. Je się na kola­nach, sie­dząc na dłu­gich ław­kach, zbi­tych z desek.

tanzania children
Dzie­ci Liberaty

Wyszedł klient, któ­ry dostał kwa­śne mle­ko na ugry­zie­nie przez węża. Libe­ra­ta cie­szy się, że mogła mu pomoc. Odry­wa się od robo­ty, zama­szy­stym ruchem ścią­ga far­tuch do zdję­cia. Mówi szyb­ko i gło­śno: – Samot­na kobie­ta taka jak ja napo­ty­ka wiel­kie wyzwa­nia. Co nam pozo­sta­je, to wal­czyć o prze­trwa­nie każ­de­go dnia. Nie możesz jed­nak żyć bez rado­ści, bez suk­ce­su – prze­ko­nu­je. – Ja to mam, gdy nakar­mię klien­tów czy kogoś bli­skie­go. Czło­wiek się naje, podzię­ku­je, będzie mógł dalej robić to, co robi, będzie żył w zdro­wiu on i jego dzie­ci – a my się cie­szy­my. Jestem dum­na, bo lubię swo­ją pra­cę w przy­droż­nej kuch­ni. Bar­dzo lubię!

Każda zna tu taką historię

Dziew­czyn­ki mają tu znacz­nie gorzej od począt­ku. Naj­gor­szy sce­na­riusz jest taki:

Tra­dy­cyj­ne obrze­za­nie nie jest już rodzin­ną uro­czy­sto­ścią, zeszło do pod­zie­mia, gdzie ma się dobrze, mimo że wal­czy z nim pań­stwo i lide­rzy reli­gij­ni. Jest lepiej, ale i gorzej. Mniej dziew­czy­nek jest obrze­za­nych, za to robi się to teraz w bar­dzo mło­dym wie­ku. Nawet dwóch i trzech lat, zamiast jak daw­niej w oko­li­cach pierw­szej mie­siącz­ki. Łatwiej ukryć.

dzieci tanzania

A potem dziew­czyn­ki dora­sta­ją. Wciąż bywa, że zawie­ra się mał­żeń­stwa z przy­mu­su, wciąż zawie­ra się mał­żeń­stwa za wcze­śnie. Bywa, że ojciec sprze­da­je nasto­lat­kę za kil­ka krów. Na przy­kład 65-let­nie­mu męż­czyź­nie. Dobrze, gdy dziew­czy­na po kil­ku tygo­dniach znaj­du­je siłę, by uciec. Dobrze, gdy nie jest już w cią­ży. Kobie­ty rodzą kil­ka dzie­ci, wciąż zda­rza się, że umie­ra­ją przy poro­dzie. Każ­da z cze­ka­ją­cych w lokal­nej przy­chod­ni zna tu taką histo­rię. Sąsiad­ki, zna­jo­mej, któ­rejś z rodziny.

targ tanzania

– Przy­cho­dzą do mnie star­sze już kobie­ty, któ­re mówią: jestem bar­dzo dobrą żoną, nigdy go nie zdra­dzi­łam, ale go nie kocham. Od mło­do­ści kocham sąsia­da – opo­wia­da zaprzy­jaź­nio­ny misjo­narz. W Tan­za­nii ponad 30 lat. – Sły­szę mnó­stwo takich histo­rii o kobie­tach, któ­re wzię­ły ślub z posłu­szeń­stwa rodzi­com. Moim zda­niem, więk­szość kato­lic­kich mał­żeństw z poprzed­nich poko­leń jest nie­waż­na, bo zawar­ta ze spo­łecz­ne­go przymusu.

Bo jak ina­czej inter­pre­to­wać opo­wieść kobie­ty w pode­szłym wie­ku, któ­ra ma piąt­kę dzie­ci z męż­czy­zną, któ­re­go sza­nu­je, ale któ­re­go nie kocha. Wyszła za nie­go, bo ojciec jej kazał. Mąż był świet­ną par­tią. Ale do tej pory, gdy widzi swo­ją mło­dzień­czą miłość, to ser­ce jej bije.

Przy­cho­dzą też do mnie mło­de dziew­czy­ny, roz­dar­te mię­dzy pra­gnie­niem szczę­ścia a posłu­szeń­stwem wobec rodzi­ny, bo są w kry­zy­sie i zupeł­nie nie wie­dzą, co mają zrobić.

kobiety tanzania
Mek­tri­da Gwa­bo Makon­da ma 60 lat, dwo­je wnucz­ków i mamę, dotknię­tą cho­ro­bą psy­chicz­ną, na utrzy­ma­niu. Fot. Aldi­mi­la­blis Nova­tus Michele

Tak dni mijają

– Takie jest życie Afry­kan­ki – tłu­ma­czy Mek­tri­da Gwa­bo Makon­da. – Nie mam nic, żeby cię poczę­sto­wać. Poma­rań­cze się skończyły.

Kobie­ta szo­ru­je goły­mi ręka­mi garn­ki na tra­wie przed domem. Pia­skiem, od któ­re­go dło­nie kobiet robią się twar­de jak pode­szwy stóp. Czu­jesz to, gdy mama Mek­tri­dy w zdzi­wie­niu doty­ka bia­łej skó­ry. Sta­rze­je się jak dziec­ko: cie­ka­we, otwar­te, pogod­ne. I niesamodzielne.

dzieci tanzania
Wnu­ki Mektridy

– Męża mam, ale jest dale­ko – mówi Mek­tri­da. – Tutaj jest mój dom, tak wyglą­da moje życie. Upra­wiam kuku­ry­dzę, ryż, kas­sa­wę, słod­kie ziem­nia­ki i tak dni mija­ją. Wal­czę o prze­trwa­nie, byśmy mia­ły co wło­żyć do ust. Cho­dzę i pro­szę o pra­cę sprzą­tacz­ki, bo my, star­si ludzie, w takich wła­śnie pra­cach jeste­śmy dobrzy: posprzą­tać tro­chę tu i tam trosz­kę. Powie­dzą ci: zrób tak, a ty tak zro­bisz i dadzą ci 200 szy­lin­gów (czy­li 40 gro­szy, czy­li ćwierć kilo mąki), a ty to przyj­miesz jako bło­go­sła­wień­stwo. Bo dzię­ki temu życie będzie się toczyć dalej.

Cie­szę się, że mam rodzi­nę, wnucz­ków, że budzę się rano zdro­wa  – takie drob­ne rado­ści. Jak Bóg pozwo­li, zbie­rze­my dobre plo­ny i będzie­my mieć dużo jedzenia.

Puste domy

W naj­czar­niej­szej wer­sji sce­na­riu­sza lata mija­ją, dzie­ci rosną, a mąż bie­rze dru­gą czy trze­cią żonę. Tan­zań­skie przy­sło­wie brzmi: Jesz­cze nie uro­dzi­ła się ład­na dziew­czy­na. Ozna­cza ono, że w każ­dym poko­le­niu są coraz pięk­niej­sze dziew­czę­ta. Bywa, że z nadej­ściem młod­szej, mąż się wypie­ra dotych­cza­so­wej życio­wej part­ner­ki. W pra­wie nale­ży jej się mają­tek, ale na pój­ście do sądu jej nie stać. Podob­nie przy śmier­ci męża – zda­rza się, że rodzi­na przy­cho­dzi i zabie­ra mają­tek, a kobie­ta wycho­dzi ze swo­je­go domu tyl­ko z tym, co ma na sobie.

kobiety tanzania

Ogrom­na część kobiet nie ma lite­ral­nie nic. Bo wła­ści­wie tu nikt nie ma wie­le. Domy są puste. Budy­nek dwa na trzy metry, kry­ty bla­chą fali­stą, w środ­ku kle­pi­sko. Poza pla­sti­ko­wy­mi krze­sła­mi bra­ku­je wszyst­kie­go: mebli, dywa­nu, ubrań, fira­nek, ozdób, naczyń, lodów­ki, pral­ki, prą­du. Nie ma kuch­ni  –  gotu­je się na zewnątrz na kamie­niach. Nie ma łazienki.

Po zosta­wie­niu przez męża nie­któ­re kobie­ty godzą się kolej­ny raz iść za mąż jako trze­cia żona, żeby jakoś się utrzy­mać. Dziec­ko wte­dy zosta­je z ojcem (bo jest wła­sno­ścią ojca  – chy­ba że ten przez pierw­sze pół roku nie pła­cił). Ma wte­dy bar­dzo trud­no. Na przy­kład jako ostat­nie dosta­je jedze­nie. Pra­cu­je, zamiast się uczyć. Nie tak prze­cież daw­no przez Kia­ba­ka­ri prze­to­czy­ła się histo­ria kil­ku­let­nie­go dzie­cia­ka, któ­ry uciekł od ojca i sam pie­cho­tą wró­cił czter­dzie­ści kilo­me­trów do matki.

dzieci Tanzania

Trud­no jest być dziec­kiem w Tan­za­nii. Gdy się dziec­ko rodzi, nie­któ­rzy nie nada­ją mu się imie­nia. Nawet rodzi­ce czy naj­bliż­si nie mówią do nie­go po imie­niu, tyl­ko mto­to, czy­li dziec­ko w suahi­li. W ten spo­sób zabez­pie­cza­ją się przed zra­nie­niem, bo jesz­cze nie wia­do­mo, czy dziec­ko prze­ży­je. Zanim jed­nak to oce­ni­my, trze­ba zro­zu­mieć – ludzie bory­ka­ją się tu z nie­wy­obra­żal­ną bie­dą. Zda­rza­ją się przy­pad­ki śmier­tel­ne z niedożywienia.

dzieci tanzania

Bo wiej­ska zachod­nia Tan­za­nia stoi w roz­kro­ku. Roz­mon­to­wa­ła tra­dy­cyj­ne war­to­ści, wśród któ­rych były wiel­kie sło­wa jak: odpo­wie­dzial­ność za rodzi­nę i wycho­wa­nie dzie­ci. Męż­czy­zna jak miał wię­cej niż jed­ną żonę, to na wszyst­kie łożył. Daw­ny model (z jego zale­ta­mi i wada­mi) mija. Nowy – zachod­ni (z rów­nie wie­lo­ma wada­mi i zale­ta­mi) jesz­cze się nie wdrożył.

kobiety tanzania
Dzię­ki pra­cy przy warze­niu piwa mogłam kupić dział­kę i zbu­do­wać dom – mówi Elizabeth.

Osiem dni tworzenia

– To moja pra­ca, pocze­kaj, poka­żę ci. Robię piwo na bazie mąki kuku­ry­dzia­nej i kwa­su z sor­go. Wszyst­ko wle­wam do tego wia­dra. Moczę w wodzie przez pięć dni. W szó­stym dniu to sma­żę, w siód­mym robię gry­sik i w ósmym dniu alko­hol jest goto­wy – opo­wia­da o swo­jej pra­cy przy warze­niu piwa Eli­za­beth Moshi. Warzel­nia mie­ści się w jej domu, zawa­lo­nym becz­ka­mi i wia­dra­mi. Nie ma gdzie usiąść.

Kobie­ta pro­wa­dzi naprze­ciw domu nie­wiel­ką piwiar­nię – ot, skle­co­na bud­ka z kil­ku desek, poszy­cie, w środ­ku pro­ste ławy. Lokal bez okien, ale prze­wiew­ny, mie­ści góra 10 osób. W środ­ku muzy­ka z komór­ki, gwar, sami męż­czyź­ni. Jeden z nich wycho­dzi na podwór­ko mię­dzy barem a domem Eli­za­beth i łapie pra­cu­ją­ce kobie­ty, pró­bu­jąc je zachę­cić do tań­ca. Te w upa­le noszą kani­stry z wodą, toczą becz­ki z piwem i nie w gło­wie im zaba­wa. Odga­nia­ją go ze śmie­chem. Jed­na dołą­czy do męż­czy­zny na kil­ka lek­kich tak­tów, by zręcz­nie jak duch wymsknąć mu się z pija­nych rąk.

kobiety tanzania
Przed barem Elizabeth

–  Pro­ble­mów nie bra­ku­je – wzdy­cha Eli­za­beth. – Cza­sem jest spo­koj­nie: klien­ci jak się już napi­ją, to chcą muzy­ki. Potań­czą sobie, zaba­wią się i tyle. Ale inni są cham­scy. Jak dobrze wiesz, pija­cy są pro­ble­mo­wi. Wymio­ty, wyzwi­ska i prze­kleń­stwa to codzien­ność w tym biz­ne­sie. Muszę to ścier­pieć, bo nie mam wyj­ścia. Sprzą­tam, usłu­gu­ję, robię, co do mnie nale­ży. Dzię­ki takiej codzien­nej wal­ce mogłam kupić dział­kę i zbu­do­wać dom. Wcze­śniej miesz­ka­łam kątem u ludzi. Sześć lat to trwa­ło: ziarn­ko do ziarn­ka, po trosz­ku – aż mogłam kupić zie­mię i posta­wić dom w sta­nie suro­wym. Potem zada­szy­łam i mogłam zamiesz­kać u siebie.

Jest lepiej

Na szczę­ście, w życiu więk­szo­ści tan­zań­skich kobiet nie spraw­dzi się naj­czar­niej­szy sce­na­riusz. Dziew­czyn­ki coraz czę­ściej sie­dzą w ław­kach w szko­le, a coraz rza­dziej w domu przy garn­kach. Anal­fa­be­tyzm spa­da. Nie­któ­re są już na stu­diach: w szko­łach medycz­nych czy na uniwersytetach.

kobiety tanzania

Rząd sta­ra się wyrów­ny­wać szan­se dziew­cząt. Czy robi to mądrze? Trud­no oce­niać. Na egza­mi­nach pań­stwo­wych, dopusz­cza­ją­cych do kolej­ne­go stop­nia edu­ka­cji, dziew­czyn­ki są zobo­wią­za­ne do speł­nia­nia niż­szych wymo­gów niż chłopcy.

Coraz wię­cej kobiet zara­bia – jako kraw­co­we, fry­zjer­ki, kucharki. Coraz wię­cej wycho­dzi za mąż z miło­ści. Powsta­ją kolej­ne kli­ni­ki i śmierć przy poro­dzie spo­ty­ka je coraz rza­dziej. Coraz wię­cej dzie­ci jest szcze­pio­nych, coraz szyb­ciej leczy się malarię.

Feeria, orgia, kalejdoskop

Pierw­sze na co zwra­casz uwa­gę, to jak są roze­śmia­ne. Cokol­wiek wystar­cza, by pochi­cho­tać. Co chwila.

Dru­gie – jakie te dziew­czy­ny są tęczo­we! Myślisz: to naj­bar­dziej sty­lo­wy vin­ta­ge! Czer­wo­ne, różo­we, nie­bie­skie sukien­ki z lat 1980, któ­re przy­szły z Euro­py, tań­czą z afry­kań­ski­mi kolo­ra­mi na mate­ria­łach pro­du­ko­wa­nych obec­nie już w Chi­nach. Feeria, orgia, kalej­do­skop. Trze­cie – to jak są umię­śnio­ne. I sil­ne. Nie tyl­ko dla­te­go, że chwy­ta­ją za cię­żar, któ­ry Euro­pej­kę by poko­nał. Zadzi­wia też wytrzy­ma­łość tutej­szych kobiet.

kobiety Tanzania

Po całym dniu harów­ki idą w tań­ce. Po zmro­ku robi się chłod­no, nie wia­do­mo skąd poja­wia się piwo (jed­no na gło­wę, na wię­cej niko­go nie stać. Podob­nie jak na papie­ro­sy czy wód­kę. Wód­ki, któ­ra w skle­pie kosz­tu­je oko­ło 7 zł, nigdy w życiu nie spró­bo­wa­ła więk­szość miesz­kań­ców Kia­ba­ka­ri. Nie pali tu dosłow­nie nikt). Więc jest to piwo i względ­ny chłód, no i oczy­wi­ście muzyka.

Spo­co­ne, zmę­czo­ne kobie­ty nagle się pro­stu­ją, młod­nie­ją, ich bio­dra nabie­ra­ją gib­ko­ści i do póź­nej nocy bawią się, zano­sząc się śmie­chem. Tań­czą z otwar­tą butel­ką piwa na gło­wie, nie roniąc ani kro­pel­ki. To zmy­sło­wy pokaz  – kobie­ta koły­sze się, oto­czo­na kół­kiem widzów, któ­rzy klasz­czą w rytm. To jej chwi­la, gdy oczy wszyst­kich kie­ru­ją się na nią. Gdy jest pew­na swej siły i atrak­cyj­no­ści, gdy chce, by spoj­rze­nia doty­ka­ły jej sprę­ży­ste­go cia­ła. Kie­dy koń­czy, czar pry­ska. Tan­cer­ka wsty­dli­wie ucie­ka, zasła­nia­jąc usta, nagle krę­pu­jąc się nie­do­sko­na­łych zębów i wła­snej odwa­gi. Inne kobie­ty potra­fią plą­sać z nie­wiel­kim ogni­skiem na  gło­wie, umosz­czo­nym na izo­lu­ją­cej gorąc podkładce.

kobiety tanzania
Afry­kań­ska kró­lo­wa. W ręce – oczy­wi­ście – garnek

Królowe tańczą same

Na wiej­skim wese­lu tań­czą tyl­ko kobie­ty. Bez muzy­ki, cza­sem tyl­ko włą­cza się bęben. Śpie­wy są: melo­dyj­ne, czy­ste, prze­ni­kli­we. I znów suk­nie, i kolo­ry, i faso­ny, od któ­rych oczy się cieszą.

Bal­da­chim na przy­ję­cie, na któ­rym gości nie czę­sto­wa­no niczym (kogo na to stać?), zro­bio­ny jest z nie­bie­skich juto­wych wor­ków. Pod nim na wąskim ław­kach sie­dzi kil­ka­dzie­siąt osób. Zagry­za­ją przy­nie­sio­ne przez sie­bie ara­chi­dy. Mię­dzy gość­mi głod­ne kacz­ki łaszą się jak koty. W cza­sie uro­czy­sto­ści pan­na mło­da raz po raz odga­nia je ze znie­cier­pli­wie­niem nogą. Potem przyj­mu­je jedy­ny pre­zent ślub­ny –  20 kg prosz­ku do pra­nia –  któ­ry sama, z zaka­sa­ną bia­łą sukien­ką, zano­si do domu.

ślub w tanzanii

To podwój­ne wese­le. Są dwie pary, obie mło­de duchem – cho­ciaż jeden ślub bra­ła para 71-lat­ków. Po kil­ku­dzie­się­ciu latach wspól­ne­go życia i naro­dzi­nach kil­ku­na­stu wnu­ków posta­no­wi­li w nie­pa­mięć puścić dzie­lą­ce ich róż­ni­ce reli­gij­ne. Nie­pi­śmien­na pan­na mło­da (ta duchem) pod­pi­sa­ła akt ślu­bu odci­skiem kciu­ka. A potem poszła w tańce…

Afry­kań­skie kró­lo­we. Utrzy­mu­ją się same, tań­czą same, wycho­wu­ją dzie­ci same.

wesele tanzania
Wese­le w Kiabakari

Po roztopionym asfalcie na bosaka

To nie jest tak, że męż­czyzn nie ma. Są – wręcz bar­dzo widocz­ni, na pierw­szym pla­nie zdjęć: na uli­cy, na moto­rze, na baza­rze. Han­dlu­ją, tar­gu­ją się, gło­śno zachwa­la­jąc swo­je usłu­gi. Cięż­ko pra­cu­ją fizycz­nie, bez naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych udo­god­nień. Na budo­wie bez taczek – w 40-stop­nio­wym upa­le męż­czyź­ni noszą kamie­nie czy beton z wia­drach po far­bie z pla­sti­ko­wy­mi, wrzy­na­ją­cy­mi się w dło­nie, uchwy­ta­mi. Pcha­ją wóz­ki, prze­ła­do­wa­ne po brze­gi, na oko dobrze ponad sto kilo. Cza­sem na bosa­ka po topią­cym się asfalcie.

Są: haru­ją, gim­na­sty­ku­ją się w wal­ce o prze­trwa­nie. Głów­ku­ją i chwy­ta­ją każ­dą oka­zję – nawet jeśli jest to trzo­nek sta­rej łyż­ki, z któ­rej moż­na zro­bić ante­nę. Tyle, że w co trze­cim domu ich bra­ku­je. A te domy sto­ją i funkcjonują.

jezioro wiktorii
Nad Jezio­rem Wiktorii

W Tan­za­nii jest takie powie­dze­nie: kifo cha mchi­cha, czy­li śmierć szpi­na­ku. Je się tu czę­sto to warzy­wo. Przed goto­wa­niem jest go dużo. Wiel­ki kopiec w pla­sti­ko­wej misce. Po przy­go­to­wa­niu zosta­je mała garst­ka zie­lo­nych liści.

Tu gotu­ją tyl­ko kobie­ty, to one wymy­śli­ły to przysłowie.

Podziel się:

Skoro nogi Cię tu przyniosły, to idź krok dalej i wesprzyj naszą pomoc Afryce :)

Facebook
Twitter
Wydrukuj
Unyime Linus Etuk 2 zajawka

Sztuka to moje okno na świat

Dzię­ki dobrym ludziom z Pol­ski przed laty mło­dy arty­sta z Nige­rii, Uny­ime Linus Etuk, mógł roz­wi­nąć swój talent malar­ski. Teraz ze swo­imi pra­ca­mi przy­jeż­dża do Pol­ski na wysta­wy w Gdy­ni i War­sza­wie. Ale tak­że po to, by wes­przeć zbiór­kę pie­nię­dzy dla dzie­ci z Mada­ga­ska­ru, będą­ce pod naszą opieką.

Ani raj, ani pingwiny

Mada­ga­skar ma podwój­ne­go pecha: nie dość, że jest w czo­łów­ce naj­bied­niej­szych kra­jów świa­ta, to jesz­cze wie­le ludzi nie przyj­mu­je tego do wia­do­mo­ści. Dlaczego? 

Ta muzyka ma więcej słońca

Moja fascy­na­cja muzy­ką Afry­ki zaczę­ła się od saha­ryj­skie­go blu­esa. Usły­sza­łem w nim prze­strzeń pusty­ni, usły­sza­łem w nim dźwięk pia­sku lecą­ce­go z wia­trem – tak o miło­ści do afry­kań­skiej muzy­ki mówi Jakub Mali­now­ski, orga­ni­za­tor Afri­can Beats Festi­val. I zapra­sza na dwa dni wypeł­nio­ne gra­niem już od 11 sierp­nia w Kawę­czy­nie pod Warszawą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *