Kapuściński koloryzował. To żadne odkrycie dla jego uważnego, krytycznego czytelnika. Kapuściński sam się dekonspiruje przez swój barokowy, udramatyzowany styl. Niektóre swoje książki uważał zresztą za powieści, nie reportaże.
Domosławski przytacza historię o tym, jak Kapuściński kiedyś usłyszał zarzut o rozmijanie się w szczegółach z prawdą. Wykrzyknął wtedy: Nic nie rozumiesz! Ja nie piszę, żeby się w szczegółach zgadzało, chodzi o istotę rzeczy.
W szczegółach się zgadza, pomija istotę rzeczy
A ja, jakbym miała jednym zdaniem opisać biografię Domosławskiego, to bym napisała: w szczegółach się zgadza, ale pomija istotę rzeczy.
Tak bardzo Domosławski (przyjaciel Kapuścińskiego) boi się zarzutów o idealizowanie swojego mistrza, że zapomina napisać o tym, dlaczego ten był mistrzem. Ten strach paraliżuje biografa i każe mu napisać książkę, będącą parodią samej siebie.
Z biografii wyłania się portret człowieka z szeregiem wad, reportera z licznymi uchybieniami, natomiast nie ma w niej odpowiedzi na pytanie: dlaczego Kapuściński był genialnym pisarzem? Co w nim było wielkiego, że wszedł do historii literatury i był tłumaczony, znany, nagradzany w świecie? (Brakuje w tej książce zresztą wielu innych rzeczy – jak np. nie ma słowa o warsztacie Kapuścińskiego: jak pisał swoje teksty, jak szukał bohaterów, co właściwie robił np. w Afryce, gdzie w sumie spędził kilka lat? Dziwi to tym bardziej, że Domosławski sam jest reporterem i zawodowa ciekawość mogła go pchnąć w tym kierunku).
Lepki, śliski klimat
Książka zaczyna się od opisu uśmiechu Kapuścińskiego: „zawsze uśmiech, wszędzie uśmiech”. To takie podejrzane… A potem właściwie cała książka jest jego podważaniem. Jakieś takie lepkie, śliskie podważanie, zawieszanie pytań: niby nic, a klimat książki jest okropny. Zarzut fałszu Kapuścińskiego jest wreszcie formułowany bezpośrednio: „Nieczęsto i nie z każdym pozwalał sobie na szczerość”. Rolą biografa czy reportera nie jest formułowanie swoich opinii, a to nie jest przecież cytat z któregoś z rozmówców Domosławskiego, to jest jego opinia. Pamiętam np. ostatnio czytaną biografię E. Demarczyk, w której autorki nie zostawiają wątpliwości co do tego, jak trudny charakter miała piosenkarka. Ale nigdy nie forumułowały swojej opinii, po prostu przytaczały wypowiedzi osób, które ją znały. Domosławski mnóstwo rozmawiał z Kapuścińskim przez ostatnie 9 lat jego życia. Widocznie czuł się nie tylko biografem ale i bohaterem własnej książki.
Inna sprawa: po co rozmawiać z kimś intensywnie przez 9 lat, o kim uważa się, że „nieczęsto stać go na szczerość?” Po to, żeby zbierać materiał do książki, która będzie oczywistym bestsellerem, tłumaczonym z marszu na obce języki?
Domosławski wie lepiej
Okropna książka. Okropna. Bardzo się cieszę, że ją kupiłam z drugiej ręki i nie dołożyłam się do zarobku autora.
Mam szereg argumentów, by tak napisać. Np. takie:
Gdy Domosławski prosi Wiktora Osiatyńskiego o skomentowanie „twardości” Kapuścińskiego wobec przyjaciół, ten odmawia. Domosławski mimo to opisuje krzywdę wyrządzoną przez Kapuścińskiego Osiatyńskiemu, bo – jak pisze – Osiatyńskiemu byłoby „niezręcznie” o tym mówić. Czyli biograf wie lepiej, co jego rozmówca chce powiedzieć. Jakiś absurd, jeśli chodzi o warsztat i etykę zawodową!
Domosławski zarzuca Kapuścińskiemu, że po zmiane ustroju pali mosty i „nie poznaje” starych znajomych. Na udowodnienie swojej tezy przytacza zdarzenie z Henrykiem Sobieskim, którego Kapuściński minął bez słowa: „czasy się zmieniły i starych przyjaciół nie poznajesz?” Tylko że Sobieski nie był „starym przyjacielem”, ale pracownikiem SB, werbującym reportera do współpracy… Trudno się dziwić, że Kapuściński nie chce się z nim –publicznie – przywitać.
Była to potrzebna biografia
Coś dobrego o tej książce? Śliska, nieetyczna biografia, ale która była potrzebna. Potrzebne było opublikowanie wszystkich niejasności związanych z rzetelnością reportaży Kapuścińskiego i jego związków z służbami bezpieczeństwa. Natomiast szkoda, że nie napisał jej ktoś inny.
Na koniec niepotrzebna (?) zgryźliwość: Pod względem stylu i wartkości pisania jest to, paradoksalnie, najlepsza z trzech książek Domosławskiego, które czytałam. Pozostałe dwie były tak miałkie i nijakie, że przeszły przeze mnie bez echa i nic z nich nie pamiętam, a miejscami wręcz były niestrawialne („Chrystus bez karabinu”).
Artur Domosławski, Kapuściński. Non-fiction
Świat Książki, 2010
3/10