„Czasami burza jest bardzo silna i zmiata wszystko. Nazajutrz trzeba miasto odbudowywać. Ale ludzie robią to ze śmiechem, ponieważ są tak biedni, że nie boją się utracić tego, co mają”. Noblista, J. M. Le Clezio napisał poetycką książkę o ludziach pustyni.
Niebo nie miało granic
„Niebo nie miało granic, a jego intensywny błękit aż palił twarz. Jeszcze dalej ludzie szli labiryntem wydm, w obcym świecie.
Ale to był ich prawdziwy świat. Ten piasek, te kamienie, to niebo, słońce, cisza, ten ból, a nie miasta ze stali i cementu, gdzie słychać szmer fontann i ludzkie głosy. To tutaj panował nie zapełniony ład pustyni, tu, gdzie wszystko było możliwe, gdzie szło się bez cienia, na krawędzi własnej śmierci. Błękitni ludzie sunęli naprzód niewidzialnym szlakiem, w kierunku Smary, wolno tak jak nie mogła być wolna żadna inna istota na świecie. Wokół nich, jak okiem sięgnąć, ruchome szczyty wydm, fale przestrzeni, której nie można poznać. Bose stopy kobiet i dzieci zostawiały na piasku niewielki ślad zacierany natychmiast przez wiatr. W dali miraże unosiły się między niebem i ziemią: białe miasta, jarmarki, karawany wielbłądów i osłów obciążonych żywnością, rozbiegane marzenia. I nawet sami ludzie podobni byli mirażom, które głód, pragnienie i zmęczenie zrodziły na tej ziemi”.
Fabuła jest prosta: Lalla, biedna dziewczyna z marokańskiej wsi ucieka z domu, przemierza pustynię, by zostać modelką w wielkim świecie. Czy to jednak świat dla niej?
To jednak medytacyjna proza noblisty czyni tę niewielką powieść wyjątkową:
„Niebo przed nią jest ogromne, a ziemia to tylko szare i ochrowe opary, które unoszą się po horyzont. Ponieważ Hartani zna tu wszystko, Lalla nie boi się już wejść w ciszę. Zamyka oczy, unosi się w powietrzu, pośrodku nieba, uczepiona ramienia młodego pasterza… Powoli zataczają razem wielkie kręgi nad ziemią, tak daleko, że nie słychać żadnego hałasu, nic prócz lekkiego drżenia wiatru w lotkach, tak wysoko, że prawie już nie widać skał, kolczastych zarośli, domów z desek i papy”.
Albo:
„Minęło jeszcze wiele dni marszu przez puste góry, wzdłuż wąwozów i wyschłych strumieni. Każdego dnia na nowo paliło słońce, dokuczało pragnienie i olśniewający blask nazbyt białego nieba, zbyt czerwonych skał, kurz dusił ludzi i zwierzęta. Nur nie pamiętał już, jak wygląda ziemia, kiedy się nie wędruje, nie pamiętał już studni, przy których kobiety czerpią wodę glinianymi dzbanami i szczebioczą jak ptaki. Nie pamiętał już pieśni pasterzy gubiących stada ani zabaw dzieci na piasku wydm. Zupełnie jakby szedł wiecznie i nieustannie widział te same wzgórza, wąwozy, czerwone skały. Czasami miał wielką ochotę usiąść na kamieniu przy brzegu drogi i patrzeć, jak długa karawana odchodzi, patrzeć na czarne sylwetki ludzi i wielbłądów w rozedrganym powietrzu, jakby wszystko to było znikającym mirażem”.
Jean-Marie G. Le Clezio, Pustynia, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1985
7/10