Maroko przedstawione nie jako egzotyczny kurort, nie jako podróż, by odnaleźć siebie, lecz jako krwawy reżim, okupujący Saharę Zachodnią. A ja jako ktoś, kto tam był dwukrotnie, przy lekturze tej książki odczuwałam ślepą, wściekłą złość.
Napisałam „Sahara Zachodnia”. Taki termin w Maroko jednak nie istnieje. Tu mówi się „Prowincje Południowe” lub „Sahara Marokańska”. (Kojarzy mi się to z Przywiślańskim krajem…)
Biała plama, ostatnia kolonia
Bo tak w ogóle to… to państwo nie istnieje. I nie chodzi mi o to, że nie jest autonomicznym krajem, ale że po prostu tego miejsca nie ma na mapie. Biała plama. Rada Praw Człowieka ONZ nie uznaje go za „państwo obserwatora” (jak np. Palestynę), ani za „niepaństwowego obserwatora”, ani nie uznaje marokańskiej zwierzchności nad tym regionem świata. Czym więc jest Zachodnia Sahara? Niczym? O nie, to by było zbyt proste. Wtedy pewnie pozwolono by tym ludziom żyć w spokoju. Sahara jest jednak posiadaczem bogactw naturalnych i obfitych łowisk ryb. Zanim je odkryto, Sahara Zachodnia nie była częścią Maroka ani częścią królestwa Alawitów.
(Cała książka w ogóle to jedno wielkie oskarżenie ONZ. Sabela bezlitośnie wymienia afrykańskie kraje, w których ONZ sobie nie poradziła, gdzie nie zainterweniowała, kiedy milczała. Dostaje się też Unii Europejskiej, dającej Maroku hojne subwencje, a nie sprzeciwiającej się traktowaniu Saharyjczyków).
Przeklęte bogactwa!
Na nieszczęście jednak na Saharze odkryto złoża fosforytów (ciekawa historia budowy najdłuższego na świecie pasa transportowego, który zaczynał się w kopalniach, a kończył prosto na statkach – prawie 100 km). No i te ryby. (Nie mają do nich prawa Marokańczycy, nie ma do nich prawa Sahara. Koncesje są sprzedawane nielegalnie. Europejczykom to nie przeszkadza, bo lubią kalmary, sardynki i sole. Które dla Saharyjczyka są niedostępną delicją, bo nie ma on dostępu do pracy przy wielkich połowach, a koncesje na kutry są tylko dla Marokańczyków).
Natomiast brak dostępu do owoców morze nie jest tu najważniejszy. Najważniejsze jest to, że Marokańczycy w jakimś obłędnym Zielonym Marszu (1975) bosonogich biedaków, zapędzonych przez rząd, ruszyli na Saharę Zachodnią. Okupacja trwa dziesięciolecia. Walki i prześladowania podobnie. Maroko wybudowało „wall of shame”, czyli 2500 km muru przez pustynię (tak, nie pomyliłam się – słownie: dwa i pół tysiąca kilometrów), by odgrodzić się od bojowników Polisario.
Więzienia, tortury, reżim
Okupacja Sahary to krew, pobicia, znikanie ludzi, tortury, nieludzkie więzienia (Aminetu Haidar, dziś ikonie ruchu oporu, przez cztery lata więzienia ani razu nie zdjęto opaski z oczu), aresztowania 10-, 12-letnich chłopców piszących hasła na murach, pobicia i więzienie za słuchanie radia czy tradycyjnej muzyki saharyjskiej (jak np. Mariem Hassan, najbardziej znanej saharyjskiej pieśniarki. Doświadczona przez wojnę, gdzie straciła braci, musiała uciekać, by przez dwadzieścia siedem lat mieszkać w obozach dla uchodźców).
Obozy dla uchodźców saharyjskich stanowią osobny temat książki. Sabela wizytuje i opisuje obozy, w których od lat 1980’ żyją tysiące ludzi, wygnanych z terenów zapalnych. Początkowo żyli bez wody, toalet, pracy, edukacji, by przez 40 lat z obozów zorganizować prowizoryczne państwo, w których nowe pokolenie buduje już murowane domy.
A w tym wszystkim król Maroka, Mohammed VI – wykształcony światowiec, gładki, krasomówczy, przyjmowany na salonach najważniejszych polityków, który na osobiste wydatki rocznie przeznacza 64 mln dolarów (5 razy więcej niż królowa brytyjska).
W dupie mam obiektywizm
A co można by napisać o Bartku Sabeli jako reporterze? Że jest odważny, narażał życie, ukrywał się przez policją i dotarł do miejsc oraz spraw, do których dziennikarze z Zachodu nie docierają. Że – może przez to – stracił obiektywizm reportera i wcale się z tym nie kryje. Pisze: „w dupie mam ten obiektywizm, wzbiera we mnie złość, mam ochotę pójść na demonstrację i rzucać kamieniami w policyjne wozy”. Rozumiem go.
Czy coś czytelnik przez to traci? Pewnie trochę. Trochę jest idealizacji Saharyjczyków w pisaniu Sabeli, troszkę to czuć. Trochę też szkoda, że nie pogadał z tzw. zwykłym Marokańczykiem. Bo reprezentanci władzy – wiadomo – trzymaliby się swojej wersji. Ale już zwykły szary mieszkaniec z Maroka mógłby zostać wysłuchany przez Sabelę i mógłby dopełnić tę opowieść. Pamiętam w nocnym pociągu przegadałam sporo czasu z anonimowym opozycjonistą, Marokańczykiem. Mówił wtedy dla mnie rzeczy szokujące: że połowa Marokańczyków nie umie pisać ani czytać, a rząd od Francji kupuje technologię TGV. Myślę, że opowieść żyjącego pod reżimem mieszkańca okupującego kraju też mogłaby być ciekawa.
Reporter poeta
Natomiast pewne jest, że Sabela objawia się jako mistrz poetyckiego reportażu we fragmentach dotyczących rytuału parzenia herbaty czy opisu pustynnej nudy. Kto tego choć raz doświadczył, od razu wpadnie w ten tekst: „Ten kapiący powoli czas można niemal poczuć. Można go prawie złapać jak powolną, zmęczoną upałem muchę”.
Film o Saharze Zachodniej
Więcej o Saharze Zachodniej można też dowiedzieć się z filmu „Sons of Clouds”, nakręconego przez aktora Javiera Bardem’iego. Bardem kręcił sceny z ukrytej kamery. Sabela pisze, jak marokańska policja nie mogąc wyładować swej wściekłości na słynnym aktorze… pobiła ten samochód, niszcząc szyby i karoserię.
Film tutaj:
PS
Po publikacji książki ambasada Maroka w Polsce złożyła oficjalny protest. W tym piśmie Sahara jest nazywana państwem w cudzysłowie, a cały problem podsumowany jako „regionalny spór”. Ten rodzaj słownictwa i taka reakcja tylko potwierdzają prawdziwość tego, co o Maroku pisze Sabela.
Bartek Sabela, Wszystkie ziarna piasku, Czarne, Wołowiec 2015
8/10