Trudno oderwać oczy od ognia, który płonie głęboko pod ziemią – mówi Herzog. Na świecie są tylko trzy wulkany, w których widać płynną, buzującą magmę. Jeden z nich znajduje się w Etiopii. I tam właśnie zabiera nas reżyser dokumentu “Inferno”.
Reżyser Werner Herzog i wulkanolog Clive Oppenheimer z University of Cambridge pokazują nam kilka wyjątkowych w skali globu wulkanów. Odwiedzamy Indonezję (kraj o największej liczbie wulkanów na świecie), Etiopię, Islandię i Koreę Północną. Wizyta na każdym z wulkanów to – oczywiście, jak zawsze u Herzoga – mała podróż filozoficzna, a każdy z wulkanów jest tylko początkiem do opowiedzenia historii. W opowieściach tych szczątki pierwszego praczłowieka napotykają średniowieczny manuskrypt, a nad nimi powiewają dziesiątki tysięcy chorągiewek z propagandowej parady w Korei Północnej. To, co reżyser napotyka w tym właśnie kraju przeraża mnie bardziej niż lawina piroklastyczna o temperaturze ponad 400 stopni, pędząca 160 km/h.
Depresja Afar (Etiopia, Róg Afryki) jest jednym z najgorętszych miejsc na świecie. W lecie temperatura rzadko tu spada poniżej 50 stopni Celcjusza. Tutejszy wulkan Afdera jest jednym z tych trzech, w których widać magmę. Dla naszych przodków, zamieszkujących ten region, wulkan był źródłem obsydianu. To skała, złożona niemal wyłącznie ze szkła wulkanicznego, wyjątkowo twarda. Gdy pęka, jest tak ostra, że jeszcze w latach ’80 ubiegłego wieku operacje na oczach przeprowadzano obsydiowanymi skalpelami, ostrzejszymi od stali. Ten niesamowity materiał przyciągał ludzi pierwotnych 100 tysięcy lat temu.
A szczątki ludzi sprzed 100 tysięcy lat (jeden z trzech tak starych szkieletów, odkrytych w Afryce) przyciągnęły tu archeologów. Na oczach widza odkrywają kolejny unikalny szkielet.
Obserwacja wulkanów dla Herzoga jest tylko pretekstem do refleksji nad kondycją ludzką. Wielki reżyser stoi na brzegu krateru i patrzy na magmę, która wygląda jak na zmianę gotujący się i tworzący się na nowo kożuch na mleku. Myśl, która przychodzi mu wtedy do głowy to refleksja, że nie ma w niczym stałości – tak samo nie ma żadnej stałości w ludzkich wysiłkach. Wszyscy tańczymy na chybotliwej skorupie, pod którą buzuje prawdziwe życie. Herzog stoi na skraju żywiołu i śmieje się z ludzkich starań, tak nikczemnych wobec ognia.
To ogień, który pragnie płonąć i nie obchodzi go, co my tu robimy – mówi Herzog.
Przewrotność ludzkiego losu Herzog pokazuje też na przykładzie erupcji wulkanu z 1902 r., w wyniku której zginęło ponad 30 tysięcy ludzi. Ocalał jeden: najgorszy człowiek w mieście. Był to więzień zamknięty w izolatce więziennej, której mury skutecznie obroniły go przed żywiołem.
Ten wulkan kiedyś zniszczy ziemię – mówi mieszkaniec Indonezji.
Słońce gaśnie, Ziemia tonie, tryskając parą i ogniem – wtóruje mu Herzog.
Wizualny spektakl. Wulkany nocą, płynąca lawa, ujęcia z drona. Inferno to wyjątkowy dokument, znacznie przekraczający ramy swojego gatunku. Herzog, w swoim trochę metafizycznym stylu, zadaje pytania, których na co dzień sobie nie zadajemy. Pokazuje siłę opowieści, którymi przez wieki lokalni mieszkańcy tłumaczyli sobie potęgę żywiołu – a i dziś w Korei Północnej wulkan, zaprzątnięty w służbę ideologii, staje się elementem magicznym. Bo sam Werner Herzog to po trochu mag, w swoich filmach sprowadzający cząstki kosmosu na ziemię.
Inferno, reż. Werner Herzog, Wielka Brytania, Austria, Kanada, 2016, 1 godz. 44 min.
10/10