Szukaj
Close this search box.
Blog Afrykański Kawałek Afryki

Ogień, który pragnie płonąć

21 września 2023

Trud­no ode­rwać oczy od ognia, któ­ry pło­nie głę­bo­ko pod zie­mią – mówi Herzog. Na świe­cie są tyl­ko trzy wul­ka­ny, w któ­rych widać płyn­ną, buzu­ją­cą mag­mę. Jeden z nich znaj­du­je się w Etio­pii. I tam wła­śnie zabie­ra nas reży­ser doku­men­tu “Infer­no”.

Reży­ser Wer­ner Herzog i wul­ka­no­log Cli­ve Oppen­he­imer z Uni­ver­si­ty of Cam­brid­ge poka­zu­ją nam kil­ka wyjąt­ko­wych w ska­li glo­bu wul­ka­nów. Odwie­dza­my Indo­ne­zję (kraj o naj­więk­szej licz­bie wul­ka­nów na świe­cie), Etio­pię, Islan­dię i Koreę Pół­noc­ną. Wizy­ta na każ­dym z wul­ka­nów to – oczy­wi­ście, jak zawsze u Herzo­ga – mała podróż filo­zo­ficz­na, a każ­dy z wul­ka­nów jest tyl­ko począt­kiem do opo­wie­dze­nia histo­rii. W opo­wie­ściach tych szcząt­ki pierw­sze­go pra­czło­wie­ka napo­ty­ka­ją śre­dnio­wiecz­ny manu­skrypt, a nad nimi powie­wa­ją dzie­siąt­ki tysię­cy cho­rą­gie­wek z pro­pa­gan­do­wej para­dy w Korei Pół­noc­nej. To, co reży­ser napo­ty­ka w tym wła­śnie kra­ju prze­ra­ża mnie bar­dziej niż lawi­na piro­kla­stycz­na o tem­pe­ra­tu­rze ponad 400 stop­ni, pędzą­ca 160 km/h.

Depre­sja Afar (Etio­pia, Róg Afry­ki) jest jed­nym z naj­go­ręt­szych miejsc na świe­cie. W lecie tem­pe­ra­tu­ra rzad­ko tu spa­da poni­żej 50 stop­ni Cel­cju­sza. Tutej­szy wul­kan Afde­ra jest jed­nym z tych trzech, w któ­rych widać mag­mę. Dla naszych przod­ków, zamiesz­ku­ją­cych ten region, wul­kan był źró­dłem obsy­dia­nu. To ska­ła, zło­żo­na nie­mal wyłącz­nie ze szkła wul­ka­nicz­ne­go, wyjąt­ko­wo twar­da. Gdy pęka, jest tak ostra, że jesz­cze w latach ’80 ubie­głe­go wie­ku ope­ra­cje na oczach prze­pro­wa­dza­no obsy­dio­wa­ny­mi skal­pe­la­mi, ostrzej­szy­mi od sta­li. Ten nie­sa­mo­wi­ty mate­riał przy­cią­gał ludzi pier­wot­nych 100 tysię­cy lat temu. 

A szcząt­ki ludzi sprzed 100 tysię­cy lat (jeden z trzech tak sta­rych szkie­le­tów, odkry­tych w Afry­ce) przy­cią­gnę­ły tu arche­olo­gów. Na oczach widza odkry­wa­ją kolej­ny uni­kal­ny szkielet. 

Obser­wa­cja wul­ka­nów dla Herzo­ga jest tyl­ko pre­tek­stem do reflek­sji nad kon­dy­cją ludz­ką. Wiel­ki reży­ser stoi na brze­gu kra­te­ru i patrzy na mag­mę, któ­ra wyglą­da jak na zmia­nę gotu­ją­cy się i two­rzą­cy się na nowo kożuch na mle­ku. Myśl, któ­ra przy­cho­dzi mu wte­dy do gło­wy to reflek­sja, że nie ma w niczym sta­ło­ści – tak samo nie ma żad­nej sta­ło­ści w ludz­kich wysił­kach. Wszy­scy tań­czy­my na chy­bo­tli­wej sko­ru­pie, pod któ­rą buzu­je praw­dzi­we życie. Herzog stoi na skra­ju żywio­łu i śmie­je się z ludz­kich sta­rań, tak nik­czem­nych wobec ognia.

To ogień, któ­ry pra­gnie pło­nąć i nie obcho­dzi go, co my tu robi­my – mówi Herzog. 

Prze­wrot­ność ludz­kie­go losu Herzog poka­zu­je też na przy­kła­dzie erup­cji wul­ka­nu z 1902 r., w wyni­ku któ­rej zgi­nę­ło ponad 30 tysię­cy ludzi. Oca­lał jeden: naj­gor­szy czło­wiek w mie­ście. Był to wię­zień zamknię­ty w izo­lat­ce wię­zien­nej, któ­rej mury sku­tecz­nie obro­ni­ły go przed żywiołem.

Ten wul­kan kie­dyś znisz­czy zie­mię – mówi miesz­ka­niec Indonezji. 

Słoń­ce gaśnie, Zie­mia tonie, try­ska­jąc parą i ogniem – wtó­ru­je mu Herzog. 

Wizu­al­ny spek­takl. Wul­ka­ny nocą, pły­ną­ca lawa, uję­cia z dro­na. Infer­no to wyjąt­ko­wy doku­ment, znacz­nie prze­kra­cza­ją­cy ramy swo­je­go gatun­ku. Herzog, w swo­im tro­chę meta­fi­zycz­nym sty­lu, zada­je pyta­nia, któ­rych na co dzień sobie nie zada­je­my. Poka­zu­je siłę opo­wie­ści, któ­ry­mi przez wie­ki lokal­ni miesz­kań­cy tłu­ma­czy­li sobie potę­gę żywio­łu – a i dziś w Korei Pół­noc­nej wul­kan, zaprząt­nię­ty w służ­bę ide­olo­gii, sta­je się ele­men­tem magicz­nym. Bo sam Wer­ner Herzog to po tro­chu mag, w swo­ich fil­mach spro­wa­dza­ją­cy cząst­ki kosmo­su na ziemię. 

Infer­no, reż. Wer­ner Herzog, Wiel­ka Bry­ta­nia, Austria, Kana­da, 2016, 1 godz. 44 min.

doku­men­tal­ny, Net­flix

10/10

Podziel się:

Skoro nogi Cię tu przyniosły, to idź krok dalej i wesprzyj naszą pomoc Afryce :)

Facebook
Twitter
Wydrukuj

Szare, czarne, białe – wszystko piękne

Czar­no-bia­ły film z Afry­ki Zachod­niej mówi o kon­flik­cie mię­dzy tym, co nazy­wa­my nowo­cze­sno­ścią a sta­ry­mi wie­rze­nia­mi. Naj­cie­kaw­sze jest to, co pomię­dzy – wszyst­kie odcie­nie szarości.

Odnajdziesz nowy, nielepszy, świat

Siłą fil­mu jest zde­ter­mi­no­wa­ny głów­ny boha­ter, któ­ry jed­nak nie jest posta­cią jed­no­znacz­ną. Mło­dy etno­log z Ber­li­na w cza­sach naj­ciem­niej­sze­go kolo­nia­li­zmu jedzie do Afry­ki wraz z eks­pe­dy­cją wojen­ną. Ma pro­wa­dzić bada­nia. Przy­cią­ga go tam jed­nak coś inne­go. A raczej ktoś inny.

Ta woda zrobiła się czerwona

Gdy pierw­szej sce­nie fil­mu (zja­wi­sko­wa dziew­czy­na, w bia­łej sukien­ce i o wło­sach przy­bra­nych kwia­ta­mi) towa­rzy­szy pod­pis: ‘Rwan­da, 1997’ – widz wie, że zaraz kon­wen­cja dra­ma­tycz­nie się odwró­ci. Trzy lata po ludo­bój­stwie w tym kra­ju nie ma miej­sca na sie­lan­ko­we obrazy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *