To książka powstała z wkurzenia: „Zbyt długo Afryka była uważana za synonim biedy, konfliktów, korupcji, wojen domowych i wielkich przestrzeni jałowej czerwonej ziemi, gdzie pleni się jedynie nędza”. I jest to słuszny gniew.
Ten stereotyp jest krzywdzący, ale także po gombrowiczowsku “upupiajacy”. (Poza oczywistym faktem, że jest wbrew logice. Afryka składa się z 54 państw, w których mieszka 1,4 miliarda ludzi).
Jak go obala Faloyin?
Przede wszystkim z miłością. Do Nigerii, do miasta Lagos, rodziny. Do tych wszystkich ciotek, babć, matek. Do wielkiego rozgardiaszu skupionego wokół talerza parującego jollofu.
„Nieoficjalna stolica Nigerii sprawia wrażenie, jakby zaraz miała pęknąć w szwach (…). Lagos jest puentą żartu, który mógłby zaczynać się tak: dwadzieścia milionów ludzi niedręczonych nieśmiałością wchodzi do baru… (…) Lagos jest głośny i pełen radości. Brzmi niecierpliwością i przesadną poufałością. Napędza go przekonanie, że wiara i pewność siebie to jedno”.
Faloyin zaczyna od nienowej tezy: “Afryka dzisiejsza jest wynikiem faktu, że najpotężniejsze europejskie kraje spiskowały, żeby podzielić i pożreć cały kontynent”. Wyprowadzając historię od konferencji w Berlinie, która w 1885 przypieczętowała podział Afryki, przygląda się etapom kolonizacji. Pokazuje, że kolonizatorzy nie byli pozbawieni szansy na refleksję, że ich działania nie były tylko wynikiem ich czasów. Stany Zjednoczone sprzeciwiły się końcowemu dokumentowi konferencji, powołując się na prawa człowieka. Komentatorzy polityczni pisali o “bestialstwie i bezprecedensowej skali kradzieży”.
Autor wskazuje na tragiczne konsekwencje prostych granic, wytyczonych przez kolonistów wbrew historii, geografii i granicom tradycyjnych stref wpływów. “Jedynie trzydzieści procent światowych granic znajduje się w Afryce, lecz niemal sześćdziesiąt procent wszystkich sporów terytorialnych trafiających do międzynarodowego trybunału sprawiedliwości pochodzi z tego kontynentu”. “Około dwustu grup etnicznych zostało siłą podzielonych i osadzonych w różnych państwach”. (O zaskakujących konsekwencjach wytyczanie przez kolonizatorów prostych granic pisałam tu).
Mniej niż 10 procent
Co było dalej? Jeszcze przed konferencją w Kairze (1964), na której nowopowołana Organizacja Jedności Afrykańskiej miała ustalić Nowy Porządek, by odzyskiwanie niepodległości nie prowadziło do konfliktów, pierwszy z krajów, które ją odzyskały, czyli Ghana - wdała się w wojnę z Togo.
„Badacze odkryli, że państwa z nienaturalnymi granicami i podzielonymi społecznościami częściej mają problemy gospodarcze i skłonność do przemocy politycznej”. Której na kontynencie nie brakuje i Falyuin nie zamierza tego negować. Pochyla się nad przykładami „demokracji w siedmiu dyktaturach”. I jest to uczciwe podejście - z jednej strony ukazuje brutalność reżimów, z drugiej siłę oddolnych ruchów społecznych, które doprowadziły do ich obalenia/reformy. Przywołuje takie ruchy jak Koalicję Feministyczną z Nigerii czy Ruch Horak z Algierii. Podkreśla przy tym: “W rzeczywistości mniej niż dziesięć procent kontynentu znajduje się pod władzą autorytarną”.
Krzywda wyrządzona Afryce przez białych nie ustała z końcem kolonializmu. Problemem jest choćby obszernie komentowany przez Falyoina obraz czarnoskórych w światowej kinematografii.
Ogromnym wyzwaniem dla światowej społeczności jest fakt, że dziewięćdziesiąt procent materialnego dziedzictwa kultury Afryki znajduje się poza kontynentem.
Bolesne jest to, że największe muzea świata w „Deklaracji o znaczeniu i wartości uniwersalnych muzeów” z 2002 roku, mającą być odpowiedzią na żądania zwrotu złupionych dóbr kultury, są mocno manipulanckie. „Przedmioty nabyte w dawniejszych czasach muszą być postrzegane w świetle innej wrażliwości i innych wartości odzwierciedlających tę wcześniejszą epokę (…) Zostały nabyte w warunkach nieporównywalnych z dzisiejszymi” - piszą autorzy deklaracji.
Nie jest prawda, bo już premier William Gladstone (II połowa XIX w.) w Parlamencie Brytyjskim wyraził wstyd i żal za sprowadzenie do kraju dóbr kultury z Mendelian w Etiopii, które - jak zauważył - dla nas nic nie znaczą, a dla ludu Abisynii są „świętymi i nadzwyczaj ważnymi symbolami”.
Mętne są te tłumaczenia i przypominają mi moją wizytę w British Museum przed laty, w okresie, gdy Grecja podnosiła kwestię zwrotu swoich dzieł. Po włączeniu audioprzewodnika dla sekcji starożytnej Grecji pojawił się niemożliwy do przewinięcia zawiły komunikat o tym, dlaczego nie można zwróci tych zbiorów. Pamiętam, że argumentacja szła w kierunku lepszych warunków dla ich przechowania, co było słabym przejawem poczucia wyższości.
Wracając do afrykańskich dóbr kultury, kolejnym bolesnym faktem jest, że jedynie około dwóch procent z tych znajdujących się w zachodnich muzeach jest wystawionych. Reszta leży w magazynach. A gdy w 2006 roku zorganizowano wystawę w Beninie, wypożyczając zabytki z Francji, obejrzało ją niemal 300 tysięcy osób. Ludzie czekali w niekończących się kolejkach.
Czytając te książkę, trudno nie mieć wrażenia, że wszystkie nieszczęścia kontynentu są wynikiem kolonializmu. Tak w końcu stwierdził autor w deklaracji przytoczonej kilka akapitów wyżej.
Dlatego - nie negując wszystkich opisanych powyżej (i tych nigdzie nie opisanych) krzywd - po jej lekturze warto przywołać inny punkt widzenia: „Niektórzy uważają, iż nie potrafimy rządzić się sami, bo kilka razy próbowaliśmy i zawiedliśmy, jakby tym, którzy potrafią, udało się to za pierwszym razem”. To wypowiedź Chimamandy Ngozi Adichie, … którą Faloyin przywołuje kilka razy:)
Jest też to ciut przegadana książka, są w niej powtórzenia i przeważa w niej język oraz myślenie publicysty, niewolnego od subiektywizmu. Dzięki temu jednak czyta się ją szybko i z - momentami - rozbawieniem. „Nie jestem neutralny” - deklaruje autor.
Tak, jest to bardzo autorska i chaotyczna dość próba (i niestety niewyczerpująca tematu), obalenia stereotypu Afryki jako osobnego świata biedy i przemocy. Ale ważna i warta przeczytania – podobnie jak ta książka, której cel jest zbliżony do zamysłu Dipo Falyoina.
PS
„Pamiętaj, że każda informacja na temat działań dowolnej grupy etnicznej odnosi się do przywództwa tej grupy w danym momencie i nie odzwierciedla przekonań, które przeważają w całej społeczności”.
Ta porada, którą Dipo Faloyin zamieścił na wstępie swojej książki, może być dobrym punktem wyjścia do namysłu dla wszystkich „specjalistów” od Bliskiego Wschodu, ferujących wyroki w sprawie konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Dla mnie była.
Dipo Faloyin, Afryka to nie państwo, tł. Wojciech Charchalis, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2024
7/10