Cóż za wrażliwość i subtelność w tym człowieku!
Binyavanga Wainaina pisze o dorastaniu w Kenii lat 70. i 80. ubiegłego wieku, potem o swoich studiach w RPA, podróżach, pierwszych krokach kariery jako dziennikarza i wydawcy. Portretuje zmieniający się kraj, swoją rodzinę, ale przede wszystkim ma dar nienarcystycznego sportretowania samego siebie. To uważny, wyczulony obserwator i pisarz operujący nieoczekiwanym słowem. Pisarz, który z wątpliwości zrobił temat i kunszt (“Boję się pisarzy. Sięgają za głęboko i rozwalają prostą drogę do sukcesu. Nie umiem sobie wyobrazić siebie jako kogoś takiego”).
Cierpnie od słodyczy i bólu
Binyavanga Wainaina żył na przekór: z pasją ale i z ceną, jaką za to płacił. “Czuję dziś w piersiach boleść, słodką, narastającą i dotkliwą, jak w rozciętym języku, który po zjedzeniu mocnego ananasa cierpnie od słodyczy i bólu”.
I dalej:
“Ananas w mojej piersi rośnie. Może dostanę trochę weselnego tortu? Piskliwego, bolesnego smaku doskonałej, białej słodkości. Lukier w ustach smakuje jak dźwięk styropianu trącego o styropian”.
Bawimy się pod gorącym, niezawodnym słońcem
Binyavanga Wainaina sprzedaje koncept dzieciństwa w sposób mistrzowski: jego chłopięctwo jest słodkie, ale nie landrynkowe.
Posłuchajcie tego:
“Pewnego cieplejszego niż zwykle dnia, który zdarzył się podczas tych niekończących się wakacji, biegamy ogarnięci szczęśliwym wariactwem niepewności po chrzęszczących i trzaskających opadłych liściach i bawimy się pod gorącym, niezawodnym słońcem. Miękkie pióra i trawa w opuszczonym przez ptaki gnieździe pachną przyjemnie, gniciem i pierzastością. Biegamy z żółto-brązowymi latawcami-chrząszczami, natykając się na szczurze gniazda i szczenięta kundli. Związujemy chrząszczom nóg sznurkiem i puszczamy je w powietrze. Gorący, syropowaty pot ścieka do oczu i kłuje, a ja zatracam się w tym pszenicznie płowym świecie furkoczących liści i bosych stóp zakopujących się w gorącej ziemi”.
Przebiegające żyrafy, pędzące hieny
Albo tego:
“Pewnego dnia, pewnego ospałego, gorącego dnia patrzymy przez okna i widzimy czerwone rozognione słońce. W płaskiej trawiastej dali góra Kilimambogo ocieka płynnym czerwonym żarem. Pożar rozprzestrzenia się ku nam, niebo jest ciemne od dymu. Po południu wybucha popłoch. Nauczyciele ględzą w najlepsze, kiedy my patrzymy z okien szkoły na przebiegające żyrafy, pędzące hieny, zebry, mniejsze antylopy”.
Albo tego, co pisze o rodzicach:
“Po jakimś czasie budzę się na tylnym siedzeniu samochodu. <Jesteśmy na miejscu> - mówi zawsze mama, kiedy dojeżdżamy do domu. Skórę mam rozpaloną, mama łagodnie skubie mnie w czoło kostkami palców. Czuję, jak na dworze gra chór dziesięciu tysięcy gorących, przyprawiających o dreszcze świerszczy. Chcę zedrzeć z siebie ubranie, pozwolić skórze obnażyć się w tej chrzęszczącej nocy. <Ćśśś>, szepce mama, “ćśśś, ćśśś”, i po języku spływa mi różowo smakujący syrop, pod moimi kolanami pojawiają się silne ramiona taty. Wsuwają mnie pod wyprasowane prześcieradło, wywinięte na koc niczym skrzydełko koperty. Mama naciąga mi je na głowę. Wyobrażam sobie, że jestem listem, gorącym, płonącym listem, i oto widzę wielki, ociekający kleistym syropem język, który zaraz poliże mnie i zaklei w środku”.
Śpiewamy jedną pieśń
Rodzina rozsiana po świecie, relacja z ojcem, śmierć matki - Binyavanga Wainaina pisze o tym wiele. “Święta zbliżają się milowymi krokami. Leje się alkohol, modlimy się, bratamy i gawędzimy wśród nocnych szmerów bananowych liści. Przepełnia mnie magia, ulegam jej. Mijają dwa dni i czujemy się rodziną. Po francusku, suahilijsku, angielsku, w kikuju, kinyarwanda, luganda i ndebele śpiewamy jedną pieśń - choć tak różne paszporty kryją się w naszych bagażach”.
Milion flamingów
Afryka u Binyavanga Wainaina jest po prostu piękna:
“Wiatr powiał z góry, Bóg tchnął - i po drugiej stronie wody zrywa się milion flamingów, kontury jeziora unoszą się jak rozdęte halkami różowe spódniczki, po chwili odsłania się kawałek niebieskich majtek. Bóg sapnął - i spódniczki ponoszą się wyżej, jezioro całe błękitnieje, a niebo zapełnia się kołującymi flamingami”.
Najbardziej ludobójczo najpulitzerowszy
Wielkim tematem Binyavanga Wainaina jest obraz kontynentu w mediach Globalnej Północy. Te stereotypy go uwierają, wkurzają, bolą. Wraca często do tej niesprawiedliwości. “Korespondenci zagraniczni, ci od długich dyktafonów, brudnych dżinsów i pięciuset słów popitych whiskey, porozsiadani byle jak w czerwonych aksamitnych fotelach (…) polują na temat: najmaczetowszo najśmiertniejszy, najfinansowszo najskorumpowańszy, nejbebechożerszczo najwojnodomowszy, najkrokodylozębszo najdyktatorszczy, najkrajesięsercowszo i najbardziej ludobójczo najpulitzerowszy, najbardziej czarno-wielkooko-oxfamowsko-dziecięconajgłodowszy, najaidsowatszy seks najokrutniejszych i najdzikusowatszych Afrykanów z genetycznie najzdeformowańszymi dziewczętami…”
Jeden ze stu najbardziej wpływowych ludzi świata
Binyavanga Wainaina był pisarzem, publicystą, dziennikarzem. Założył magazyn literacki Kwani. Według Time’a (2014) - to jeden ze stu najbardziej wpływowych ludzi świata. Laureat Caine Prize for African Writing. Fascynat kuchni afrykańskiej - zgromadził około 13 000 przepisów. Zmarł w roku 2019, w wieku 48 lat.
Napisał tak: “Jeśli w idei życia jest miejsce na cud, to polega on właśnie na tym: że przez jakiś czas możemy istnieć, na przekór chaosowi”.
Binyavanga Wainaina, Kiedyś o tym miejscu napiszę. Wspomnienia, przekład: Marcin Michalski (świetny!!!), Karakter, Kraków, 2014
9/10
A tu znajdziecie esej Binyavanga Wainaina pt. “Jak pisać o Afryce”. Polecam: do myślenia i superbłyskotliwy:)