“Nie trzeba szukać wroga; wojna znajdzie go nam sama. Usilnie starałem się zachować neutralność, ale się nie dało” – wspomina Gabriel, który jako dziesięciolatek był świadkiem ludobójstwa na Tutsich w Burundi.
Gaël Faye jest francuskim muzykiem hiphopowym. Urodził się w Bużumburze, stolicy Burundi, jako dziecko Francuza i Rwandyjki. Miał 13 lat, gdy uciekł do Paryża przed wojną.
Burundi, sąsiadujące z Rwandą, popadło w wojnę rok przed ludobójstwem w Rwandzie. Wojna trwała do 2005 r. i pochłonęła 300 000 ofiar.
Konflikt etniczny był równie nabrzmiały jak w sąsiedniej Rwandzie. Gaël Faye spisuje wspomnienia i opowiada o tych wydarzeniach z perspektywy, jaką wtedy posiadał: dziesięcioletniego Gabriela, uprzywilejowanego dziecka, żyjącego w bezpiecznej bańce.
Początkowo.
Od stóp do głów wypełnieni życiem
“Deszcz przychodził falami i wściekle chłostał wodę; czasami przezierał promień słońca. Byliśmy szczęśliwi jak pierwszego dnia miłości od pierwszego wejrzenia. Śmialiśmy się jak szaleni, pływaliśmy do upadłego w tę i z powrotem, urządzaliśmy głupawe wyścigi, podpływaliśmy od dołu i ciągnęli się za nogi, podtapialiśmy się dla zabawy (…) Geoffrey Oryema śpiewał w radiu Makambo, jego głos spływał na nas jak łaska, rozpuszczał się nam w duszach jak kostka cukru i koił rozsadzający nas nadmiar szczęścia. Nigdy jeszcze nie czuliśmy się tacy wolni, od stóp do głów wypełnieni życiem, połączeni wspólnymi tętnicami, którymi płynął ten sam ożywczy strumień”.
“W szczęśliwych czasach na pytanie <Jak leci?> odpowiadałem zawsze: <Świetnie!>. Bez zastanowienia. Szczęście pozwala nie myśleć. Dopiero potem zacząłem się zastanawiać nad pytaniem. Ważyć wszelkie za i przeciw. Wymigiwać się, odpowiadać wymijającym ruchem głowy. Tak samo zresztą zaczął się zachowywać cały kraj. Ludzie odpowiadali już tylko: <Tak sobie>. Bo nie mogło już być świetnie po tym wszystkim, co nas spotkało”.
Gabriel pyta ojca:
“– Czy między Tutsi i Hutu dlatego jest wojna, że są w różnych krajach?
– Nie, nie o to chodzi, mają wspólny kraj.
– W takim razie… nie mają wspólnego języka?
– Owszem, mówią tym samym językiem.
– To może nie mają tego samego boga?
– Owszem, mają wspólnego boga.
– No to dlaczego prowadzą wojnę?
– Bo mają różne nosy”.
I inny przykład cudownej perspektywy dziecka, tropiącego tragiczne absurdy świata dorosłych:
“Zastanawiam się, gdzie podziały się portrety poprzedniego prezydenta. Czy poszły na śmietnik? A może jest jakieś miejsce, w którym je przechowują na wypadek, gdyby kiedyś postanowił wrócić? Po raz pierwszy mamy prezydenta, który nie jest wojskowym. Myślę, że mniej go będzie bolała głowa niż poprzednich. Rezydenci-wojskowi mają wiecznie migreny. Zupełnie jakby mieli dwa mózgi. Nigdy nie wiedzą, czy powinna być wojna, czy pokój”.
Pierwsze od uzyskania niepodległości wybory, w których startowały więcej niż jedna partia, stały się początkiem wojny domowej.
Tkwiłem w tej historii od urodzenia
Gabriel dorasta i nawet pozycja uprzywilejowanego dziecka francuskiego ojca przestaje go chronić.
“Tego popołudnia po raz pierwszy w życiu zszedłem w głąb, znalazłem się w prawdziwej rzeczywistości tego kraju. Odkryłem antagonizm między Hutu a Tutsi, nieprzekraczalną linię demarkacyjną, która wyznaczała każdemu przynależność do tego czy tamtego obozu. Obóz, jak imię nadane dziecku, przypisany był każdemu od urodzenia i pozostawał z nim na zawsze. Hutu albo Tutsi. Albo jeden, albo drugi. Orzeł albo reszka. Jak ślepiec, który odzyskał wzrok, zacząłem teraz rozumieć gesty i spojrzenia, przemilczenia i zachowania, których dotąd nie dostrzegałem.
Nie trzeba szukać wroga; wojna znajdzie go nam sama. Usilnie starałem się zachować neutralność, ale się nie dało. Tkwiłem w tej historii od urodzenia. Płynęła we mnie. Należałem do niej i nie mogłem się od niej uwolnić”.
Dalej bawiliśmy się w nasze gry
Kraj wybucha.
Gabriel traci niewinność, zaczynają do niego docierać różne historie, jego codzienność się zmienia, służba przestaje pojawiać się w pracy. Ale wciąż chroni go jego pochodzenie.
“W spokojnym wnętrzu naszego domu wszystko to wydawało się nierzeczywiste. Zaułek jak zwykle oddawał się drzemce. W porze sjesty słychać było w gałęziach ćwierkanie ptaków, łagodny wietrzyk kołysał liśćmi, olbrzymie, czcigodne figowce dawały zbawienny cień. Nic się nie zmieniło. Dalej bawiliśmy się w nasze gry”.
“Cały czas się zastanawiam, kiedy ja i moi kumple zaczęliśmy się bać”.
Miasto było martwe
Nadszedł jednak dzień, w którym przed zmiatającą wszystko historią nie dało się już uciec.
“Miasto było martwe. Gangi zablokowały główne arterie. Nienawiść przechadzała się po ulicach. W Bużumburze zaczynał się kolejny czarny dzień”.
“Przede mną szło trzech młodych mężczyzn. Nagle bez wyraźnego powodu zaatakowali jakiegoś przechodnia. Obrzucili go kamieniami. Na rogu stali dwaj policjanci i przyglądali się obojętnie tej scenie. Przechodnie przystanęli na chwilę, by skorzystać z darmowego przedstawienia. Jeden z napastników podszedł do plumerii i przyniósł wielki kamień, ten, na którym zwykle siadali sprzedawcy papierosów i gumy do żucia. Mężczyzna próbował się podnieść i w tejże chwili kamień zmiażdżył mu głowę. Napadnięty runął jak długi na asfalt. Pod koszulą trzy razy uniosła się pierś. Bardzo szybko. Usiłował zaczerpnąć powietrza. A potem już nic. Napastnicy odeszli równie spokojnie, jak przyszli, przechodnie ruszyli dalej, omijając ciało, tak jak omija się słupek na jezdni”.
Opowieść chłopca się brutalizuje. Jego rodzinę dotyka najgorsze.
Podwójny rozpad
Powieść Gaëla Faye jest szczególna. Napisana została z perspektywy burundyjskiego uczestnika zdarzeń, które znamy głównie z książek o Rwandzie. Jej siłą jest zapis podwójnego rozpadu: na oczach czytelnika rozpada się Burundi, ale i rodzina chłopca. Gaël Faye pokazuje i wielką historię, i dramaty “zwykłego” dzieciaka, dla którego mama, tata, siostra i kumple są całym światem.
“Sądziłem, że mnie wygnano z mojego kraju. Kiedy odnalazłem ślady swojej przeszłości, zrozumiałem, że jestem wygnańcem z mojego dzieciństwa, i jest to chyba jeszcze straszniejsze”.
Gaël Faye, Tęsknota, tł. Katarzyna Marczewska, WAB, Warszawa, 2017
7/10