“W roku 1994, od godziny jedenastej w poniedziałek 11 kwietnia do czternastej w sobotę 14 maja, około pięćdziesięciu tysięcy z pięćdziesięciu dziewięciu tysięcy miejscowych Tutsi zginęło od maczety na wzgórzach powiatu Nyamata w Rwandzie z rąk bojówkarzy interahamwe i sąsiadów Hutu, którzy zabijali codziennie od godziny dziewiątej trzydzieści do godziny szesnastej. Oto punkt wyjścia książki”.
Francuski dziennikarz i reporter wojenny Jean Hatzfeld w trzy lata po ludobójstwie w Rwandzie rozmawia z trzynastoma ocalałymi z rzezi.
Pisze tę książkę nie dla czytelników, ale dla ofiar. Jedna z nich, Marie-Lousie, mówi tak: “Cudzoziemcy zwykle okazują (…) litość ludziom, których dotknęło nieszczęście (…), jak gdyby litość była ważniejsza od nieszczęścia”. Hatzfeld wysłuchuje tego z uwagą i pisze książkę dla ofiar. Bo:
“Przez wiele lat ci, którzy ocaleli (…) zachowywali milczenie. (…) Jedni wyjaśniają, że życie się załamało; dla innych stanęło w miejscu; jeszcze inni mówią, że absolutnie musi się zacząć od nowa; a jednak wszyscy przyznają, że między sobą mówią tylko o ludobójstwie (…). Aby wyjaśnić tak długie milczenie, mówią na przykład, że zepchnięto ich na pobocze, jakby byli zbędni. Albo że nie ufali ludziom, że nie mieli odwagi, czuli się odsunięci, rozbici. Że byli zawstydzeni, a czasem też czuli się winni, że zajęli miejsce kogoś, kogo znali czy też znów powrócili do życiowych nawyków”.
Strach odbiera czas darowany przez szczęście
Hatzfeld oddaje im głos:
Cassious, lat 12: “Widziałem, że w ludzkim sercu okrucieństwo może zastąpić życzliwość szybciej, niż przychodzi gwałtowna ulewa”.
Jeannette, lat 17: “Nie wierzę w koniec ludobójstw. Nie wierzę tym, którzy mówią, że po raz ostatni dotknęliśmy najgorszego z okrucieństw. Gdy doszło do ludobójstwa, może dojść do drugiego, w dowolnym czasie, w dowolnym miejscu, w Rwandzie czy gdzie indziej; jeżeli powód pozostał i nadal go nie znamy”.
Francine, lat 25: “Musimy jedynie powrócić do życia, bo ono tak zdecydowało. Trzeba pilnować, żeby parcele nie zarosły cierniami; trzeba żeby nauczyciele powrócili do szkolnych klas (…). Znowu zaczniemy razem czerpać wodę, rozmawiać po sąsiedzku, sprzedawać sobie ziarno. (…) Jednak dla nas przebaczenie jest rzeczą niemożliwą”.
Hatzfeld kończy swoją książkę opowieścią Sylvie, lat 34: “Czasem żałuję czasu, jaki marnuję na myślenie o złu. Mówię sobie, że ten strach odbiera nam czas darowany przez szczęście. (…) Bo gdy zbyt długo zatrzymujemy się nad strachem przed ludobójstwem, tracimy nadzieję. Tracimy to, co zdołaliśmy ocalić z życia”.
(Drastycznych wypowiedzi ofiar nie przywołuję, ale “Nagość życia” to jedna z najbardziej drastycznych książek w moim życiu.)
Jean Hatzfeld, Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy, Czarne, Wołowiec, 2011
10/10