Dwa filmy o Rwandzie w roku 1994. Jeden (Hotel Ruanda) da pocieszenie, że można coś ocalić – nawet w piekle. Drugi (Czasem w kwietniu) odziera z wszelkich złudzeń.
Hotel Ruanda to klasyk. Oparty na faktach, hollywódzki film, w którym manager luksusowego hotelu ratuje ponad 1000 osób, udzielając im schronienia w czasie ludobójstwa w roku 1994. Symbolicznie ocalił ludzkość, bo ocalając setki ludzi, ocalił własne człowieczeństwo. Wychodzimy z tego filmu owszem, wstrząśnięci, ale podbudowani na duchu.
Zupełnie inaczej jest z filmem Czasem w kwietniu, choć podobieństw wiele. Przede wszystkim filmy łączy postać głównego bohatera, który z racji tego, że jest Hutu, może uniknąć śmierci w czasie, gdy Hutu mordują Tutsich. Obaj bohaterowie mają żony Tutsi, co jest oczywistym początkiem wątku dramatycznego.
Zachód nie zrobił nic
Oba obrazy filmowe są wielkim oskarżeniem Zachodu. Oba zaczynają się od wątku radiostacji Radio Television Libre des Mille Collins (RTLM), czyli Radia i Telewizji Tysiąca Wzgórz Wolności. Ta radiostacja nawoływała do nienawiści i eksterminacji Tutsi przed i w trakcie ludobójstwa. Ona rzuciła hasło do początku rzezi, w której w 100 dni zamordowano 800 tysięcy do miliona Tutsi. Pracował w niej m.in. belgijski dziennikarz, skazany przez międzynarodowy trybunał za podżeganie do nienawiści. W Hotelu Ruanda pojawia się bardzo jasno wyrażony zarzut wobec Belgów, których kolonialna polityka rozróżniania ras i faworyzowania Tutsich spowodowała powstanie problemu nienawiści.
Oba filmy są wielkim oskarżeniem sił międzynarodowych. ONZ nie intereweniuje, a jej szczątkowe siły, które są na miejscu, mają zakaz używania broni, więc tylko patrzą na setki mordów. W obu filmach pojawia się archiwalna wypowiedź polityków z Departamentu Stanu USA, którzy dywagują, czy to, co się dzieje, jest ludóbójstwem czy jedynie „aktami ludobójstwa” i jak można to ująć w prawie międzynarodowym. By nie zrobić nic.
Oba filmy ukazują skrzynie z maczetami, sprowadzonymi z Chin (po 10 centów za sztukę), którymi dokonano rzezi.
Dzień dobry
Czasem w kwietniu ukazuje losy dwóch braci Hutu. Augustin jest wpływowym żołnierzem, który robi wszystko, by uratować swoją żonę i dzieci. Jego brat pracuje w radiu RTLM i staje po stronie morderców. W tym filmie nikogo i niczego nie da się uratować. Widz jest postawiony wobec śmierci setek tysięcy i żaden scenarzysta nie ma zamiaru mu ulżyć, pomóc zrozumieć, dać nadzieję. Razem z Augustinem widz wchodzi do budynku, wypełnionego rozkładającymi się zwłokami. Bohater szuka ciał zamordowanych. Wchodząc, do kobiet przenoszących ciała w stanie zaawansowanego rozkładu, mówi: Dzień dobry. One odpowiadają: Dzień dobry i wracają do pracy.
Sałatka z pomidorów
Film uderza nawet widza, który widział czy czytał już wcześniej sporo o tym ludobójstwie. Gdy czytałam opisy mordów na bagnach, o ludziach skrywających się w tropikalnych lasach, egzotyka tych krajorazów pozwalała mi odsunąć się emocjonalnie od tej tragedii. W filmie Raoula Pecka widzimy mordy w dobrych dzielnicach Kigali. Jednorodzinne domki: jak u nas; ogródki, sprzęty: wszystko takie swojskie. Żona głównego bohatera przyrządza sałatkę z pomidorami w szklanej misce – taką, jaką jemy i my. I w taką scenerię wkraczają Hutu z maczetami.
Oba filmy są warte obejrzenia. natomiast ich klimat emocjonalny jest zupełnie inny. Sami zdecydujcie, czy chcecie dowiedzieć się więcej o ludobójstwie w Rwandzie za pomocą filmu, który pomoże wam to unieść czy za pomocą filmu, który walnie was na odlew w twarz.
Terry George, Hotel Ruanda
RPA / USA / Wielka Brytania / Włochy, 2004
(„Jeśli pod koniec wojennej historii czujesz uniesienie, jeśli czujesz, że jakiś mały strzęp czegoś moralnie wzniosłego został uratowany spośród odpadków, padłeś ofiarą bardzo starego, strasznego kłamstwa” – pisał Tim O’Brien w genialnej książce o wojnie w Wietnamie: „Rzeczy, które nieśli”).
7/10
Raoul Peck, Czasem w kwietniu
Francja / USA / Ruanda, 2005 – HBO GO HBOmax
8/10