„W tym sezonie rzezi wstawaliśmy wcześniej niż zwykle, by najeść się mięsa do syta, i około dziewiątej, dziesiątej rano szliśmy na boisko. Dowódcy karcili spóźnialskich i ruszaliśmy do ataku. Zasadą numer jeden było zabijanie. Zasady numer dwa nie było. To było organizacja bez zbędnych komplikacji”.
Rwanda 1994.
„Przy tej robocie czuliśmy, że żyjemy. Nie baliśmy się, że wyczerpią nas gonitwy na bagnach, a jeśli komuś w tej robocie dopisywało szczęście, był naprawdę radosny. Porzuciliśmy zasiewy, motyki i całą resztę. Nie rozmawialiśmy już z sobą o uprawach. Troski nas opuściły”.
„Czas wyjątkowo nam sprzyjał, bo korzystaliśmy z wszystkiego, czego wcześniej nam brakowało. Primus każdego dnia, krowie mięso, rowery, odbiorniki radiowe, blachy, okna, wszystko. Mówiło się, że to szczęśliwy sezon i drugiego takiego nie będzie”.
10 winnych ludzi
Zdecydowanie częściej z zabójców wychodzi wielkie nic. Uderzający brak: uczuć, empatii, żalu, wyrzutów sumienia. Druga książka „trylogii rwandyjskiej” Jeana Hatzfelda to zapis rozmów, przeprowadzonych z dziesięcioma sprawcami ludobójstwa roku 1994. Francuski reporter wojenny wysłuchuje ich, gdy odbywają wyroki w więzieniu w Rilimie.
Słucha, jak bezdusznie relacjonują, kłamią, jak się usprawiedliwiają, jak wybielają. Zadaje im trudne pytania:
- o pierwsze zabójstwo („To było męczące i bardzo zajmujące, jak jakaś niespodziewana rozrywka. Nawet nie liczyłem. Ani w trakcie, ani potem. (…) Tego pana zabitego na placu targowym zapamiętałem dokładnie, bo był pierwszy. (…) Ich ślady zatarły się w mojej pamięci. Nie traktowałem ich poważnie; przy okazji tych morderstw nie dostrzegłem nawet tego czegoś, co miało zmienić mnie w zabójcę”.
- a co z Bogiem? („Ze złością wypadliśmy za drzwi kościoła. Zostawiliśmy Pana i nasze modlitwy w środku, by szybkim krokiem powrócić do domów. Zmieniliśmy nasze odświętne ubrania na robocze, chwyciliśmy maczety i pałki. Od razu poszliśmy ich zabijać”. „Tak naprawdę myśleliśmy, że możemy już dać sobie radę bez Boga. Dowód – zabijaliśmy nawet w niedzielę, wcale tego nie zauważając. To wszystko”.
Drwiliśmy z łaski
Reporter wysłuchuje też pojawiających się wyrzutów sumienia. Potrafi zdobyć się na jakiś rodzaj empatii czy zrozumienia i dostrzec cierpienie także w sprawcy mordów. Tych fragmentów nie umiem przytoczyć. Nie umiem ich tu wpisać na koniec, niczym rozgrzeszenia. Lub pocieszenia dla czytelnika, dając mu skruchę katów jako okruch sprawiedliwości. Hatzfeld też tego nie robi, nie zostawia tych wypowiedzi na koniec. Wręcz przeciwnie: kończy książkę, przytaczając wypowiedź zabójcy o tym, jak „drwiliśmy z łaski, o którą prosili skazani”. Może Hatzfeld pyta czytelnika: skoro tak, to łaski dla zabójców też nie będzie?
Ja nie przytoczę wyrzutów sumienia i żali, ale w książce one są, nawet poświęcono im osobny rozdział. Możecie sięgnąć po nie. I po cały ten genialny literacko reportaż o mordercach.
Jean Hatzfeld, Sezon maczet, Czarne, Wołowiec, 2012
10/10