Rzadko się zdarza tak olśniewająca pochwała literatury, jaką jest powieść senegalskiego autora, Mohameda Mbougar Sarr, docenionego francuską Nagrodą Goncourtów (nota bene, to tylko 10 euro :).
A jeszcze rzadziej tego typu książka jest gęstą, wartką, wciągającą powieścią, od której nie można się oderwać.
„Przyciskam tę książkę do piersi. Prowadziła mnie przez górskie grzbiety i otchłanie, w przestrzeni i w czasie, pośród zmarłych i między ocalałymi” – chciałoby się zacytować jej fragment, bo naprawdę mam ochotę tę książkę przytulić. Tyle radości mi dała.
Ten fragment odnosi się do na wpół legendarnej powieści Nieludzki labirynt, która przed laty wywołała ogromy skandal w Paryżu, a której losy śledzi młody senegalski pisarz – Diégane Latyr Faye. Jest zafascynowany jej autorem, T.C. Elimanem, który napisał arcydzieło i zniknął. By go odnaleźć, Diégane przemierza Francję, Argentynę, Senegal.
Bogatsi dzięki stracie
Tyle fabuły, bo niekoniecznie o nią tu chodzi. 🙂 Chodzi o wielką pochwałę siły literatury, która nadaje/odbiera sens, zmienia/tworzy rzeczywistość, przepracowuje/dodaje traumy. Opowiadanie historii (czy tej pisanej z małej litery, czy tej z wielkiej) jest i celem samym w sobie, i narzędziem do odpowiedzi na odwieczne pytania: czy da się uchwycić prawdę, czy da się opisać, kim się naprawdę jest, czy istnieje przebaczenie. Ale i jest to też książką o tym, czy pisania nie przewyższa jednak milczenie?
Czytamy, co myśli bohater powieści: „Nieludzki labirynt mnie zubożył. Wielkie dzieła zubażają i zawsze powinny nas zubażać. Odbierają nam to, co zbędne. Po ich lekturze jesteśmy zawsze z czegoś ogołoceni: bogatsi, ale bogatsi dzięki stracie”.
Sarr napisał traktat filozoficzny, który czyta się jednym tchem. I na dodatek napisał go brawurowym językiem.
By byli odmienni – a zarazem podobni
Urodzony w 1990 r. w Senegalu, ale wykształcony we Francji Sarr potrafi zadać celne – i gorzkie – pytania, dotyczące sytuacji literatury afrykańskiej w świecie Zachodu. Swojemu bohaterowi wkłada w usta takie słowa:
„Długo komentowaliśmy naszą ambiwalentną, czasem wygodną, często upokarzającą sytuację afrykańskich pisarzy (czy pisarzy pochodzących z Afryki) na polu literatury francuskiej. Trochę niesprawiedliwe, bo stanowili oczywisty i łatwy cel, obwinialiśmy naszych przodków, afrykańskich autorów z poprzednich pokoleń: uważaliśmy, że to oni obarczyli nas jarzmem, które musimy dźwigać – poczuciem, że nie umiemy lub nie mamy prawa (to było to samo) mówić, skąd pochodzimy; poza tym oskarżaliśmy ich o to, że dali się zamknąć w spojrzeniu innych, w spojrzeniu-gnieździe os, w spojrzeniu-sieci, w spojrzeniu bagnie, w spojrzeniu-zasadzce, które wymagało od nich, by byli autentyczni – to znaczy odmienni – a zarazem podobni – to znaczy zrozumiali (mówiąc jeszcze inaczej: by można było och sprzedać w środowisku zachodnim, w którym się poruszali). (…) Wymagano, by byli afrykańscy, ale nie zanadto”.
Ach, cudowni Afrykanie
Potem przyszła kolej na odbiorców. Najpierw tych afrykańskich. Ich „unicestwialiśmy od razu lapidarnym werdyktem: to najgorsi czytelnicy na świecie, którzy nie czytają, którzy są leniwi, karykaturalni, nieprzejednani jak nieprzejednana może być tylko mniejszość, zawsze domagająca się tego, by ją przedstawiać, chociaż brak jej prezencji; potem przychodziła kolej na ich zachodnich odbiorców (nie bójmy się tego słowa: na białych), z których wielu czytało ich tak, jak daje się jałmużnę, ciesząc się, że dostarczają im rozrywki albo mówią im o rozległym świecie z tym naturalnym nieokrzesaniem właściwym Afrykanom, Afrykanom, którzy mają rytm w piórze, Afrykanom, którzy posiedli sztukę opowiadania przy świetle księżyca, Afrykanom, którzy niczego nie komplikują, Afrykanom, którzy wzruszającymi historiami potrafią jeszcze trafić prosto do serca, Afrykanom nigdy nieulegającym nadmiernemu zadufaniu w sobie, w którym ugrzęzło tak wielu francuskich autorów, ach, cudowni Afrykanie, lubiani za swe dzieła i barwne postaci, za gromki śmiech, szczerzenie wielkich zębów i budzenie nadziei”.
Jeszcze bym się zatrzymała przy fragmencie dotyczącym poety Faustuna Sanzy. Jest nazywany w powieści “kolosem z Konga”, choć wydał poemat epicki liczący siedemdziesiąt dwie strony i nie miał zbyt wielu czytelników. Sanza się tym nie przejmował, bo “uważał, że wiersz mający więcej niż stu dwudziestu odbiorców jest podejrzany”. Poczuł się wręcz spełniony 🙂
Przy okazji prezentacji poglądów poety czytelnik otrzymuje kilka słów o samym sobie:)
Tyraniczna abstrakcja zwana Czytelnikiem
Sanza pewnego dnia opublikował „ostry szkic krytyczny. Wtykając kij w mrowisko. Wszyscy dostali za swoje: (…) dziennikarze i krytycy, którzy już nie oceniają książek, tylko je katalogują, sankcjonując opinię, że wszystkie książki są siebie warte, że subiektywny gust jest jedynym kryterium oceny i że nie ma złych książek, są tylko książki, które nam nie przypadły do gustu; także pisarze, którzy pomijają w swojej pracy dbałość o język i kreatywność, zadowalając się tworzeniem płaskich kopii rzeczywistości, co nie wymaga większego wysiłku od wszechmocnej i tyranicznej abstrakcji zwanej Czytelnikiem; oraz masa odbiorców, którzy szukają w książkach łatwej przyjemności, rozrywki dostarczanej przez proste emocje, przelanej w gładkie, uproszczone zdania – te, pisał Sanza, rzadko złożone z więcej niż dziewięciu słów, są zawsze formułowane w czasie teraźniejszym i wykluczają obecność zdań podrzędnych; również wydawcy, lokaje rynku, zajęci raczej generowaniem i sprzedażą sformatowanych produktów niż wspieraniem dzieł wyjątkowych. Zarzuty nienowe, jednak Faustin Sanza z talentem je odświeżył. Rzecz jasna, nie został oszczędzony; znieważeni ripostowali błyskawicznie i z werwą. Elitarysta! Bufon! Głupiec! Esencjalista! Zrzęda! Doktryner! Snob! Formalista! Faszysta! Inteligent! Karykatura! Zazdrośnik! Jajogłowy! Hipokryta! Ale Sanza inkasował ciosy tak dzielnie, jak je wymierzał”.
Mohamed Mbougar Sarr, Najskrytsza pamięć ludzi, przeł. Jacek Giszczak (kolejny raz po powieści Bratnia dusza wielkie ukłony dla tłumacza), Wydawnictwo Cyranka (kolejny raz po powieści Bratnia dusza wielkie ukłony dla wydawcy), Warszawa, 2022
10/10
***
EDIT: Mohamed Mbougar Sarr był w Polsce na zaproszenie Festiwalu Conrada. To było fantastyczne spotkanie! Mówił m.in. o tym, że chciałby, żeby z czasem przyznanie nagrody literackiej dla czarnego pisarza nie było wielkim wydarzeniem, szokiem i sensacją niemalże. Żeby Francja/Europa przyzwyczaiły się do tego i żeby zostało to znormalizowane, że czarny pisarz też może mieć wyjątkowy talent.
***
Wpis pozwoliłam sobie zilustrować zdjęciami obrazów z wystawy People of Colours, która miała miejsce w ramach festiwalu Afrykamera 2022. Autorem obrazów jest Orlando Lazaro Ortega Zulueta @orlandolazaro86art