Głód w więzieniu był taki, że staliśmy przed dylematem: czy odpowiednio pochować zmarłych, według ich tradycji (czyli kupujemy biały materiał, którym owija się zmarłego) czy dać więźniom ryż, żeby reszta przeżyła?
Od 3 lat pracuję w więzieniu w Mananjary – opowiada Adam Brodzik SVD z Madagaskaru. – Jest to miasto nad Oceanem Indyjskim. To miejsce bardzo trudne. W więzieniu w Mananjary mamy około 600 osób.
Większość nie jest jeszcze osądzona. My jako miasto Mananjary nie mamy sądu, więc sąd musi przyjechać z Fianarantso, a przyjeżdża zaledwie dwa razy w roku.
Można domyślać się, że jest tam duża niesprawiedliwość i bardzo często zdarza się tak, że jeśli rodziny przynoszą ryż czy jakieś podarunki dla więźniów, to one giną. Jeżeli ktoś przyniesie pół kilo ryżu, to może ze 20 dkg trafi do tej osoby, dla której to było przeznaczone.
Jednym z taki problemów było dla nas, jak można im pomóc?
Staraliśmy się wprowadzić alfabetyzację dla 90 chłopców, którzy przebywają w więzieniu – w wieku od 14 do 18 lat – żeby po wyjściu z ośrodka mogli rozpocząć nowy start.
Zwłaszcza widzieliśmy potrzebę pomocy w sprawie wyżywienia. Na Madagaskarze państwo zapewnia więźniom tylko jeden posiłek dziennie i jest to tylko mało odżywczy maniok.
Niedożywienie w tym więzieniu jest takie, że codziennie mamy 50 osób, które muszą dostawać dodatkowe jedzenie, żeby mogły przeżyć. Są to osoby, które nie mają 50 kilo. Są to osoby, które dostają dodatkowy posiłek. Jednak był czas, kiedy 3-4 osoby w tygodniu umierały i wtedy mieliśmy też ten dylemat – ponieważ na Madagaskarze pochówek (nie tylko dla chrześcijan, także dla innych religii) jest bardzo ważny. I staliśmy przed dylematem: czy odpowiednio ich pochować, według ich tradycji (czyli każdy dostaje biały materiał, białe prześcieradło, którym owija się zmarłego) czy dać ryż dla tych, którzy są niedożywieni? I to był dla nas trudny moment wyboru i staraliśmy się to jakoś dzielić.
Wirus głodu
Ten trudny czas to oczywiście pandemia. Całe życie na Madagaskarze zamarło. Zamknęli główne ulice, zamknięto miasta, zwłaszcza stolicę. Życie na Madagaskarze nie wygląda tak jak u nas w Polsce – że ktoś ma stałą pensję czy nawet jakieś zasiłki. Tam jest dniówka. Więc jeśli dniówki zabrakło, wielu ludzi znalazło się w sytuacji skrajnego ubóstwa. Wielu ludzi nie mogło sobie kupić jedzenia, nic nie mogło wyhodować. Cała komunikacja stanęła. Były godziny policyjne – z tego, co pamiętam, do godziny 12 nie można było wychodzić z domu i później od godziny 18 nawet auta w mieście nie mogły się poruszać. Więc były momenty, kiedy nie było transportu między miastami, więc lekarstwa nie mogły dostać się do odległych prowincji, tak jak np. do nas.
Mimo pandemii udało się jednak wybudować szkołę w Ambohitsara.
Byłem w tej miejscowości na wschodnim wybrzeżu między Oceanem Indyjskim i Kanałem Pangalano. Jest to miejscowość bardzo narażona na cyklony. Byłem tam w marcu, kiedy zaczęła się pandemia. Wizytując szkołę, zobaczyłem, że ta szkoła, która zbudowana jest z trzciny, z wysuszonych liści bananowca, jest w stanie opłakanym po cyklonie. W salach była woda, naprawdę nie dało się tam uczyć, nie mówiąc o braku dostępu do światła słonecznego. Dzięki środkom z Polskiej Fundacji dla Afryki wyremontowaliśmy dwie sale, ale też wybudowaliśmy dwie nowe. Rodzice i nauczyciele bardzo się angażowali: wydobywali piasek na budowę, wzięli na siebie transport materiałów budowalnych z odległych miejscowości.
Pod koniec września byłem na uroczystości otwarcia tej szkoły. Dzieci wchodząc do sal, były zszokowane, że jest to czyste, nowe, wykończone. Taka szkoła jak w Ambohitsara, jest wielką szansą dla większości mieszkańców Madagaskaru, zwłaszcza na wschodnim wybrzeżu.
Ci uczniowie, którzy pozytywnie zdadzą egzamin, mogą być nawet nauczycielami w młodszych klasach. Dotychczas ci uczniowie musieli płynąć 60 km do odległego miasta. Teraz mogą to zrobić na miejscu.
U nas na wsiach problem głodu istnieje, ponieważ są okresy, kiedy nie ma ryżu, który jest podstawą jedzenia dla Malgaszy. Na wioskach jednak zawsze są jakieś zamienniki, np. maniok czy owoce drzewa chlebowego. Jednak w większych miejscowościach, zwłaszcza miastach jak: Antananarywa, Mahajanga albo Tamatave, ten problem głodu naprawdę istnieje. Jeżeli są to ludzie bezdomni, którzy nie mają nawet małego pola, ta rola po prostu nie istnieje dla nich, więc ten problem głodu jest naprawdę duży. I, niestety, z powodu pandemii problem głodu staje się coraz większy, zwłaszcza w wielkich miastach.
Życie na wsiach jest dosyć trudne, jednak ludzie starają się mimo wszystko sobie radzić. Jedną z takich możliwości jest wyplatanie. Mamy dużo trzciny z zasuszonych łodyg bananowca i palmy, z których można zrobić te rzeczy, które widzicie. Niektóre są kolorowane naturalnymi barwnikami, inne zostają biało-czarne, czyli takie, jak występują w naturze.
To – jak się domyślacie, dla wszystkich fanów bajek – są lemury. Jak pamiętacie z bajki, najbardziej wredny był król Julian. I to jest prawda, że te czarno-białe są najbardziej wredne. Jeżeli zabiera im się papaję albo inne owoce, które właśnie w tym momencie chcą jeść, potrafią plunąć albo nawet podrapać. Natomiast te małe, których tutaj nie ma, ale myślę, że je pamiętamy – te małe, brązowe z dużymi oczyma, są naprawdę takie malutkie, że mieszczą się w rączce. Są bardzo miłe, można je nawet złapać i próbować hodować.