Czytacie biografię dyktatora z Konga i czujecie się, jakbyście oglądali polityczny thriller. Bardzo źle napisany thriller, z gatunku: “jak już scenarzyście kończy się wena, to zaczyna wymyślać kompletnie nieprawdopodobne historie”. Tylko to wszystko w przypadku Mobutu jest prawdą.
Mobutu był prezydentem i dyktatorem Konga w latach 1965-97. Wróć: Zairu, bo jego buta sięgnęła zmiany nazwy kraju. Oraz nakazania swoim obywatelom zmiany imion i nazwisk na “bardziej afrykańskie” – mieli to zrobić w 48 godzin.
Ale po kolei: wojskowy i dziennikarz, wykształcony i szkolony w Belgii, w czasie kiedy jego kraj był jeszcze jej kolonią, miał swój udział w uzyskaniu przez Kongo niepodległości (1960). 5 lat później (po zaangażowaniu się w zabójstwo swego przyjaciela Lumumby, legendarnego pierwszego premiera Kongo) był już prezydentem. Rozpoczęła się ponad 30-letnia dyktatura, krwawy reżim, z rozwiązanymi partiami politycznymi i parlamentem, zawieszoną konstytucją. Po 10 latach wódz ogłosił doktrynę mobutyzmu i wzmocnił swój kult jednostki (wielki sternik, prezydent słońce, ojciec narodu …)
Był sprytny: umiejętnie rozegrał zimną wojnę, w której USA i Moskwa chciały przeciągać na swoją stronę kraje Afryki. Miał romanse z obiema stronami, ale zdecydowanie większy z Zachodem. A Zachód wspierał go finansowo i tolerował jego zbrodnie, właściwie do samego końca. Mobutu doprowadził do tego, że Kongo, jeszcze niedawno belgijska kolonia, zaczęła się liczyć na arenie międzynarodowej.
Igrał z KGB i CIA, które dostarczało mu trucizn dla jego wrogów w pastach do zębów, a pliki gotówki przemycało przez rury wentylacyjne. ONZ interweniuje, społeczność miedzynarodowa potępia, Chruszczow wali butem w mównicę – a Mobutu idzie dalej, jak czołg. Na zmianę zrywa i nawiązuje stosunki czy to z Belgią (dawnym kolonistą) czy Izraelem (przyciągając i odpychając sympatie Zachodu, jakby zmieniał rękawiczki).
Film, kiepski film, czyli życie dyktatora
Jest w tej opowieści i Che Guevara, i Mohammed Ali, i milionowe marsze poparcia z ariami Verdiego w tle, i przejazdy wodza wyrzucajacego z samochodu setki banknotów swemu ludowi, i porwania samolotu, i lektyki na plecach tragarzy, i sześćset tysięcy urzędników państwowych, i najdłuższa na świecie (1800 km) i nigdy należycie niewykorzystana linia wysokiego napięcia za miliard dolarów, i rakiety kosmiczne. Uff, ta lista jest naprawdę długa i na tym się nie kończy…
Kiedy Mobutu potrzebował pieniędzy, zwracał się do prezesa banku centralnego: daj mi milion dolarów. Ten wyciągał trzy, milion brał sam, milion dawał pośrednikowi, a do wodza szedł milion. Wódz podróżował z neseserami wypchanymi dolarami. Jeden mieścił „tylko” 850 tysięcy dolarów, więc Mobutu śmiał się, otwierając walizkę pełną diamentów i żartował o lekkim bagażu.
Busz zagłuszał jęki mordowanych
Korupcja, traktowanie majątku państwa jako własnego, populistyczne decyzje i reformy ekonomiczne doprowadziły Kongo do ruiny. Gdy inflacja sięgnęła 500 procent, a ludzie nie mieli co jeść, majątek Mobutu wynosił 5 miliardów dolarów. Gdy piloci wojskowi z biedy sprzedawali paliwo do samolotów rolnikom do lamp naftowych, a szeregowcy wynajmowali swe mundury rabusiom, prezydent budował w buszu pałace z marmurami i malachitem.
Głosy protestu i opozycję Mobutu tłamsił morderstwami, torturami i publicznymi egzekucjami. “Busz zagłuszał jęki mordowanych – pisał noblista, V. S. Naipaul – a muliste wody rzek i jezior zmywały potoki krwi”.
Wojna, która przetoczyła się przez środek Afryki po ludobójstwie w Rwandzie (1994) zrzuciła dyktatora z tronu. Umierający na raka Mobutu uciekł przed rebeliantami w ostatniej chwili. Skrzydła jego uciekającego samolotu przeszyło pięć kul. Przez kilka dni szukał kraju, który chciałby przyjąć przegranego dyktatora z liczną rodziną. Zmarł w opuszczeniu w Maroko.
Świetnie (!) napisana biografia, którą czyta się jednym tchem. Obrazowe detale, brak przeładowania datami i nazwiskami, szerokie tło świadczą o jakości tej książki.
Na minus: brak zdjęć. I szkoda, że relacja (podobno bliska) z Ceausescu tu zamknięta dosłownie w jednym akapicie. No i ogólnie czuć, że autor jest francuskim dziennikarzem, dużo jest o relacjach Konga z Francją, ale to nie zarzut, tylko podkreślam pewien punkt widzenia 🙂
Jean-Pierre Langellier, Mobutu, PIW, 2019
8/10
Jedna odpowiedź