Mam problem z tą książką. Po pierwsze czai się we mnie lęk, że to początek serii: Fryzjer z Kigali i Tatuażysta z kraju tysiąca wzgórz, czyli komercyjnego mielenia tematu ludobójstwa.
Martwi mnie i tytuł, i podtytuł, a przede wszystkim dobór bohaterek reportażu: Historie matek skazanych za ludobójstwo. Jakby były to kobiety, a nie matki - byłoby mniej nastawione na szokowanie czytelnika. A tak to nie umiem wyrzucić z głowy skojarzeń z drastycznymi nagłówkami tabloidów. Ale to może mój problem.
“Czy jarzmo zbrodni jest cięższe dla kobiety? - pyta Martha, jedna z bohaterek reportażu. I odpowiada sobie: - Zdecydowanie tak, ponieważ to kobieta jest sercem ogniska domowego”.
Wiedziałam, co z nimi zrobią
I ta odpowiedź jest główną osią książki, pokazującej, jak zbrodnia jednej osoby (matki) dewastuje całą rodzinę. Jak niszczy elementarne zaufanie i więź, jak fizycznie rozdziela rodziny, gdy matka odbywa karę więzienia. “Nawet nie wiem, czy moje dzieci wciąż na mnie czekają. Nie widziałam ich od lat” - mówi Martha i nie jest w tym lęku osamotniona.
Martha zbierała kamienie, którymi zabijano ukrywających się w kościele Tutsi. “Byłam dwa tygodnie po porodzie, ale uwiązałam chustą dziecko na plecach i dołączyłam do innych kobiet. Naszym zadaniem było zbieranie kamieni. (…) Wiedziałam, co z nimi zrobią”.
Ojewska opowiada historie kobiet, które w pełni świadomie uczestniczyły w ludobójstwie. Ale opowiada też historie tych, które zostały wplątane w ekstremalne sytuacje, które je przerosły. Jak Vestine, która miała wtedy 17 lat. Ukryła dziewczynkę Tutsi, postanowiła ją ratować. Zaczęła przygotowywać jej posiłek. Niestety, nieostrożność Vestine sprawiła, że dziewczynka została odnaleziona przez Interahamwe i zabita. “Stałam w milczeniu, cały czas trzymając w dłoniach garnek z jedzeniem dla niej”.
I ten aspekt jest chyba najmocniejszą stroną książki - to ludzie stworzyli piekło, ale i też jest tak, że to piekło stworzyło zbrodniarzy.
Nie mogliśmy siedzieć razem w ławkach
Wiele razy w książce przewija się temat edukacji w Rwandzie przed ludobójstwem. Wiele bohaterek wspomina, jak system wychowywał dzieci do nienawiści. “Czy nauczyciele inaczej traktowali dzieci Tutsi i Hutu? Czasem kazali wstawać osobno dzieciom Hutu, a potem dzieciom Tutsi. Musieliśmy też wpisywać swoje pochodzenie na kartach egzaminacyjnych i podczas sprawdzianów. Pamiętam też moment, kiedy mój kuzyn Tutsi wrócił do domu przerażony i z płaczem opowiedział, że został przepędzony z klasy”.
Inna kobieta wspomina: “W szkole nauczyciele kopali nas i bili po głowach. (…) Ci, którzy stanęli w naszej obronie, zostali na tydzień zawieszeni w prawach ucznia”.
Kolejne: “Nauczyciele zaczęli zmuszać uczniów Tutsi do odbywania kar przyznanych dzieciom Hutu. Nie mogliśmy też siedzieć razem w ławkach”.
I kolejna ciekawa dla mnie rzecz w tej książce: ilość wypowiedzi o tym, jak wiele pomocy ofiary dostały od przedstawicieli Kościoła. W doniesieniach medialnych czy reportażu Wojciecha Tochmana czytamy o wydarzeniach, w których Kościół nie stanął na wysokości zadania (a wręcz niektórzy jego przedstawiciele wzięli czynny udział w ludobójstwie, co zostało przyznane przez Kościół), tu mamy inną narrację. Równie potrzebną, by mieć pełniejszy obraz sytuacji. Ojewska pisze i o tym, że “podczas ludobójstwa setki tysięcy Tutsi szukały schronienia w kościołach w całym kraju”. I o tym, że “w procesie podziału Tutsi i Hutu niechlubną rolę odegrał też Kościół katolicki”.
Immaculee wspomina: “W szpitalu siostra przełożona sama opiekowała się pacjentami, których zaczęto zwozić”.
Jean Marie: “Wtedy, w kwietniu 1994 roku, to nie był pierwszy raz, gdy szukaliśmy schronienia w kościele”.
Reporterka też pisze o tym, o czym dobitnie pisał m.in. Gebert w swojej książce Ostateczne rozwiązania: że problem etniczności został w Rwandzie sztucznie wzbudzony. “W czasach przedkolonialnych słowa Tutsi i Hutu oznaczały przynależność do grupy socjoekonomicznej w hierarchii społecznej”.
Natalia Ojewska, Zabiłam. Historie matek skazanych za zbrodnię ludobójstwa w Rwandzie, Burda Media Polska, Warszawa, 2022
6/10